1
16.03.2022, 16:00Lektura na 9 minut

Recenzja Destiny 2: The Witch Queen. Nowe przetasowanie udało się znakomicie

Na zwieńczenie poprzedniego dodatku do Destiny 2 i start nowego trzeba było trochę poczekać, ale z pewnością było warto. Przygoda trwa w najlepsze.

Zaczynam Królową Wiedźmę z bardzo prostym nastawieniem – zamierzam świetnie się bawić, a jednocześnie nie chcę znów wsiąknąć i grać tylko i wyłącznie w Destiny. To nie jest moje pierwsze rodeo z tym tytułem, więc szansa, że tym razem się uda, jest niezerowa. Z drugiej strony gra cały czas się rozwija, a dodatek przynosi multum atrakcji. 


Kampania z rozmachem

Nie zdradzając szczegółów (i zgodnie z raczej powszechną opinią), napiszę, że The Witch Queen jest jedną z najbardziej udanych kampanii w historii Destiny. Tak, nadal mamy „epicką” akcję, ale są też zwroty fabularne na kosmiczną wręcz skalę, a przede wszystkim – bardzo ciekawe rozstawienie pionków na wielopoziomowej szachownicy, jaką jest opowieść śledzona z perspektywy Strażnika. Stosunkowo krótka kampania fabularna jest tu bowiem tylko wstępem do historii, która będzie odsłaniana przez najbliższe miesiące, a może i lata. Saga Światła i Ciemności ma zakończyć się najwcześniej w... 2025 roku, racząc nas po drodze dwoma dużymi dodatkami w stylu Królowej Wiedźmy. 

Jeśli Bungie nie zabraknie pary, możemy spodziewać się niesamowitej opowieści, bo ta ekipa naprawdę po mistrzowsku opanowała stopniowe odsłanianie tajemnic, niespieszne karmienie graczy kolejnymi fragmentami narracji, tworzącymi z czasem większą kompozycję. Można ten aspekt zupełnie zignorować i nadal dobrze się bawić. Można go też śledzić. I zdecydowanie to polecam. 


Niski próg wejścia i spore możliwości

Kampanię jak zwykle rozegrałem sam i nie mogę powiedzieć, żeby sprawiła mi jakieś większe problemy. Nie potrafię sobie natomiast wyobrazić, jak odbierze ją gracz, który zabawę z Destiny 2 zacznie właśnie od The Witch Queen. Z jednej strony zderzy się z fabułą, której nie będzie w stanie do końca zrozumieć – ale pojmie przynajmniej to, co najważniejsze. Z drugiej strony poziom trudności dla osoby obeznanej w strzelankach nie powinien być problemem. Przynajmniej na podstawowym poziomie.

Poziom trudności wspominam nie bez przyczyny, bo jego szeroki zakres jest jednym z atutów Destiny. To tytuł, do którego można wskoczyć właściwie z marszu. Odpowiednie odruchy i przyzwyczajenia przyjdą z czasem nawet do największej lamy – jestem tego przykładem. Jednocześnie, przynajmniej w moim odczuciu, gra pozwala cały czas podnosić sobie poprzeczkę. W porażkach nauka, więc jeśli tylko człowiek się nie zrazi, może próbować dalej i przy odrobinie umiejętności i pomyślunku zapewne mu się uda. Granie w Destiny przypomina mi nieco moje treningi BJJ – nie mam talentu, nie potrafię myśleć w optymalny sposób, ale robię postępy i cały czas znajduję radochę w zbieraniu łomotu i spuszczaniu go.

Jeśli obawiacie się Destiny, bo to gra bardzo skomplikowana, to macie rację. Obawiajcie się, tylko niech to was nie powstrzyma przed zagraniem. Być może wsiąkniecie i zaczniecie rozkładać na czynniki pierwsze systemy rządzące rozwojem potęgi Strażnika i szybko staniecie się jednymi z najlepszych. Być może wsiąkniecie i jak ja, bez poświęcania czasu na czytanie, co jest najlepsze, jakie cechy danej broni są najważniejsze, będziecie po prostu się bawić, mając w swoim zasięgu wszystkie dostępne aktywności. Być może po prostu polubicie strzelanie, które wciąż jest w ścisłej czołówce wszystkich gier wideo, i będziecie sobie od czasu do czasu spędzać kwadrans lub pięć na tłuczeniu przeciwników, po czym bez żalu wskoczycie do innej gry, którą macie aktualnie na tapecie. 


Jest co robić, nudy nie ma

Wróćmy już jednak do Królowej Wiedźmy. W kampanii sympatyczną nowością jest tryb legendarny, w którym można rozegrać wszystkie nowe misje fabularne. Ustala on na sztywno poziom mocy naszej postaci, wprowadza parę wrednych modyfikatorów zabawy i oczywiście nagradza ukończenie dodatkowymi fantami, wpisami do książek, tryumfami. Mam w planie przejście go, ale nie w pojedynkę – czekam, aż mój syn zbierze trochę lepszy sprzęt i spróbujemy razem.

Tymczasem mam co robić, bo do sporego zestawu zadań, które zostały mi do dokończenia z poprzednich lat, dochodzi trochę nowości. Dla weteranów serii nie będą to żadne objawienia – ot, jak to w Destiny, więcej tego samego, tylko inaczej. Tyle tylko, że w przypadku tej produkcji wcale nie jest to czymś złym. Nowa lokacja, świat tronowy Królowej Wiedźmy, oferuje to, co inne miejsca, w które możemy polecieć. W pobliżu miejsca startowego mamy enpeca, u którego zbieramy reputację i który opowiada swoją część fabuły, zlecając nam kolejne zadania. Fynch, bo tak się nazywa, jest jednym z jaśniejszych elementów dodatku. Element humorystyczny w czystej postaci, porządnie napisany i dobrze zagrany. 

Ruszając dalej między pałacowe zabudowania lub w bagniste rejony nowej lokacji, trafimy na znanych już Wzgardzonych i mniej znany, bo nowy, Świetlisty Rój Savathun, tytułowej królowej. Rój, który jest nie tylko jedną z osi fabularnych rozszerzenia, ale też nowym-starym rodzajem przeciwnika. To nie jest zaskakujący zabieg, Bungie świetnie potrafi zrobić z gotowych zasobów coś świeżego i tym razem jest podobnie. Różne drobne zmiany w stosunku do zwykłego Roju i jedna bardzo poważna powodują, że walczy się nieco inaczej, a na wyższych poziomach trudności jest też ciekawiej, bo wypada dostosować taktykę.

Dalej jest tradycyjnie, ale nie do końca. Mamy dwa nowe szturmy, zagubione sektory, wydarzenia publiczne, a wśród nich znany z innych gier tryb eskorty bomby. Ten ostatni to nic odkrywczego, ale wykonano go tak, że pasuje do Destiny, a jednocześnie nikt nie powinien mieć problemu ze zrozumieniem, o co w tym chodzi. Jak znam Bungie, ta mechanika będzie się jeszcze w grze pojawiała. Zresztą już teraz oprócz wydarzenia publicznego jest obecna w co najmniej jednej innej aktywności.


Trzeba być farmerem, żeby zostać twórcą

Jeśli mnie pamięć nie myli, używamy bomby podczas atakowania Krynicy – to kolejna nowość ze świata tronowego. Sześć osób (z jednej drużyny albo dobranych losowo przez grę), na zmianę, co drugi dzień, broni Krynicy albo odbija ją z łap Świetlistego Roju. Sama aktywność znów nie jest w żaden sposób odkrywcza, ale zrealizowano ją solidnie i dostarcza niezłej dozy akcji. Im lepiej dobrany skład, tym szybciej można ją ukończyć, ale nawet grupa niezbyt zorientowanych graczy wcześniej czy później osiągnie cel. Rzecz w tym, żeby umieć zaliczyć ją jak najszybciej i... odpalić kolejny raz. 

A wychodzi, że odpalać trzeba, bo dodatek przyniósł też możliwość tworzenia i modyfikowania zrobionych samodzielnie broni. Zaczynamy od glewii – kolejnej nowości od Królowej Wiedźmy, broni hybrydowej do walki wręcz i na dystans – a następne sztuki musimy sobie odblokować. Wypadają losowo z różnych aktywności – z Krynicy podobno wyjątkowo często. Sam tego nie zauważyłem, więc po prostu gram i czekam na nowe matryce do stworzenia. Ilość materiałów, jakie trzeba zebrać i poświęcić, żeby dopakować taką spluwę, jest dla mnie nieco przerażająca, ale po to właśnie gra się w Destiny, żeby stale zbierać, rozwijać, ulepszać.


Próżnia uwolniona

Jako wisienkę na torcie zostawiłem coś, co moim zdaniem wskazuje na właściwy kierunek rozwoju gry. Szlak wytyczyło nam drzewo Stazy, które odbiegło od zwyczajowego podejścia do umiejętności. Tym razem przyszła kolej na próżnię, która otrzymała oznaczenie 3.0. Możliwość ręcznego doboru poszczególnych umiejętności i ich wielu modyfikacji pozwala na dostosowanie Strażnika do własnego stylu gry bądź do okoliczności, którym przyjdzie stawić czoła. Dla mnie to całkiem sympatyczne rozwiązanie. W przypadku nowych graczy też powinno sprawdzić się całkiem nieźle, bo nie zostaną zasypani od początku wszystkimi dostępnymi opcjami, tylko będą je sobie stopniowo odblokowywać. Czekam na podobne zmiany w kolejnych drzewkach, będzie ciekawie.

Gdy pisałem ten tekst, sytuacja w grze zdążyła się lekko zmienić. Nowy rajd, Przysięga Ucznia, został ukończony, a u Ikory pojawiły się kolejne próżniowe modyfikacje, zwiększające możliwości kombinowania z taktyką. Nie jest jedyna zmiana w świecie gry, jaka ostatnio zaszła, ale nie będę się tu rozwodził na ten temat. Sprawdzę to w boju i dam znać w niedalekiej przyszłości, bo obawiam się, że jeśli nie skończę szybko recenzji, dojdą kolejne elementy do omówienia.


Do brzegu, choćby splątanego

The Witch Queen to zdecydowanie jeden z najlepszych dodatków do Destiny. Rozpoczyna świetną fabułę na kolejne miesiące zabawy i całkiem udanie nawiązuje do minionych wydarzeń. Pokazuje, że Bungie ma pomysł na grę i nie broni się przed zmianami, wprowadzając je ostrożnie i pozwalając Destiny być tym, czym jest – looter shooterem, który to, co najważniejsze, czyli strzelanie i zbieranie fantów, wciąż realizuje w zasadzie perfekcyjnie.

Świetnie przygotowano również oprawę wizualną. Być może nie jestem do końca obiektywny, ale Destiny 2 wygląda bardzo dobrze, a nowe lokacje, choć może nie wywołują takiego efektu „wow”, jak niektóre wcześniejsze, potrafią zatrzymać gracza na parę sekund i skłonić do podziwiania widoków. Uwierzcie, jeśli podobają wam się screenshoty, to gra w ruchu przypadnie wam do gustu jeszcze bardziej. Do tego na Series X działa płynnie w sześćdziesięciu klatkach na sekundę, a ekrany ładowania oglądamy krótko.

Nie powinno też dziwić, że ścieżka dźwiękowa zrealizowana na potrzeby The Witch Queen doskonale wkomponowuje się w uniwersum Destiny. Kompozytorzy zrobili kawał dobrej roboty, tworząc świeże motywy oraz aranżując w nowy sposób te już znane. Moim ulubionym staje się chyba Hidden Truth, który słyszymy w menu głównym. Do tego dźwięki otoczenia, odgłosy broni, przeciwników składają się na prawdziwą symfonię wojny.

Patrząc na dodatek jako całość, muszę przyznać, że Bungie znów urosło w moich oczach, zwłaszcza że gra powstaje w ramach pracy zdalnej, a więc warunkach nietypowych, jak na tę branżę. Nie twierdzę przy tym, że Destiny 2 jest w tej chwili grą doskonałą. Może być przytłaczająca i nie ułatwia – szczególnie nowym graczom – ustalenia, co należy robić dalej. Potrafi czasem znużyć, jeśli uprzemy się na powtarzanie w kółko dokładnie tego samego. Przede wszystkim jednak bardzo mocno wciąga i odwraca uwagę od innych tytułów. Nie logując się każdego dnia, łatwo doświadczyć uczucia, że nie wykonało się jakiegoś obowiązku, że zostanie się w tyle, że coś się przegapi, opuści. 

Dlatego gracze wracają. W tej chwili serwery przeżywają największe oblężenie od momentu powstania serii. Za jakiś czas sytuacja trochę się unormuje, ludzie zajmą się innymi grami, ale wrócą, jak tylko Bungie postawi przed nimi kolejne wyzwania, a tych, jak przypuszczam, nie powinno zabraknąć.

W Destiny 2: The Witch Queen graliśmy na Xboksie Series X.

Ocena

Destiny 2: The Witch Queen to doskonały przykład, jak należy tworzyć dodatki i rozwijać gry-usługi. Nie narusza fundamentów zabawy, ale obudowuje je kolejnymi elementami, które dodają więcej możliwości. To przy tym wciąż jedna z najładniejszych produkcji science fiction i jedna z najfajniej prowadzonych marek na rynku gier wideo.

9
Ocena końcowa

Plusy

  • niesamowita kampania fabularna
  • najlepszy wśród przystępnych gier model strzelania
  • ogrom aktywności i celów, które można realizować

Minusy

  • potrafi przytłoczyć ogromem aktywności i celów
  • rozpoczęcie zabawy w tej chwili może wydawać się skokiem na głęboką wodę


Czytaj dalej

Redaktor
Yasiu

Gram od czasów ZX Spectrum i nic nie zapowiada, żebym miał przestać. Uwielbiam obserwować rozwój, ewolucję, całkowite nowości i nigdy, przenigdy nie powiem, że coś w grach jest niemożliwe. Kocham wszelkiego rodzaju miksy gatunków, ze szczególnym wskazaniem tych doprawionych rogalikami i proceduralnym generowaniem świata. Gram w większość znaczących tytułów pojawiających się na rynku, nie przywiązuję się do jednej platformy, a Destiny to królowa strzelanek.

Profil
Wpisów2

Obserwujących1

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze