17
4.05.2023, 14:18Lektura na 9 minut

Skinny & Franko: Fists of Violence. Nostalgia to za mało [RECENZJA]

Wygląda jak darmowa flashówka, ma chyba najgorsze intro ostatniej dekady i napędza ją wysokooktanowe paliwo zwane sentymentem. To już trzy powody, by odpuścić zakup… a jest ich znacznie więcej.


Eugeniusz Siekiera

Dla porządku warto odnotować, że losy kontynuacji Franka były dość zawiłe. Zaczęło się od crowdfundingowej zbiórki, skończyło pozwem złożonym przeciw jej organizatorom, bo odwlekana w nieskończoność premiera została przełożona o jeden raz za dużo. Ostatecznie prawa do marki zmieniły właścicieli (trafiły do rąk studia Blue Sunset Games i Mariusza Pawluka, jednego z ojców oryginału z 1994 roku), którzy podjęli się stworzenia gry od nowa. Na śmietniku historii wylądował też pierwotny tytuł – Franko 2: Revenge is Back zostało przemianowane na Skinny & Franko: Fists of Violence.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Kiedyś to było…

To gra wożąca się na tęsknocie. Nie tyle za latami, w których toczy się jej akcja, bo przecież wraz z nami zestarzał się też bohater i świat za oknem. Mam na myśli silne poczucie nostalgii za czasami naszego dzieciństwa, kiedy wiele osób z mojego pokolenia przechodziło pierwszego Franka na Amidze. Wtedy każda polska gra wzbudzała niezdrową ciekawość; to, czy faktycznie była dobra, miało drugorzędne znaczenie.

Bo też wydany w 1994 roku Franko: The Crazy Revenge nie był w żadnej mierze dziełem wybitnym, ale kupił naszą uwagę czymś innym. Odzywkami w polskim języku, szarymi blokowiskami i realiami, które znaliśmy z codzienności pierwszej połowy lat 90. Graliśmy w tę toporną siermięgę, wyłapując wszystkie rodzime smaczki z uśmiechem na ustach i cielęcym zachwytem w oczach.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Pierwszy Franko był przaśny i swojski, ale od jego premiery minęły niemal trzy dekady, co w naszej branży oznacza wieczność. Zmienił się otaczający nas świat, inne są też gry i sami gracze, a co za tym idzie – ich oczekiwania. Blue Sunset Games próbuje nas jednak przekonać, że klepanie dresów po pyskach wciąż może śmieszyć, a podróż tym rozklekotanym, skrzypiącym wehikułem czasu to recepta na dobrą zabawę. Tylko czy warto do niego wsiadać?


Polaków portret własny

Bohater „jedynki” od 20 lat zasuwa na brytyjskim zmywaku (swoją drogą, polski dubbing w intrze przypomina czasy największych chałtur wydawniczych City Interactive i hurtowni Play; serio, jest aż tak źle). Franko gardzi miejscowymi i pracą, więc od dawna marzył o powrocie do ojczyzny, potrzebował tylko dobrego pretekstu. Gdy dowiaduje się, że jego dawny kumpel podpadł wpływowym cwaniakom i jakieś szemrane typki zwinęły go z ulicy, niewiele myśląc, pakuje mandżur i przylatuje do Polski.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Tyle że ląduje w jakiejś wypaczonej wersji naszego kraju. Czasy niby współczesne, a na ulicach głównie mięśniaki przejawiające niezdrową fascynację sterydami i odzieżą sportową. Obok dobrze kojarzonych samochodów w postaci garbusów, starych beemek i meroli jakieś tarpany, trabanty i inne zabytki, których na osiedlowym skwerku dziś nie uświadczysz.

Ale w porządku, rozumiem przyjętą konwencję, potrzebę odwołania się do oczywistych skojarzeń i ukazywania rzeczywistości odbitej w krzywym zwierciadle. Ten swojski koloryt stanowił siłę napędową pierwszego Franka, z konieczności musiał znaleźć się i tutaj. Zresztą kolejka facjat do obicia jest długa i zróżnicowana – pod piąchy pchają się nie tylko fani ortalionu i konfekcji patriotycznej. Nie zabrakło m.in. motocyklistów, robotników, strażników miejskich, kloszardów i starych panczurów żyjących mentalnie w innej czasoprzestrzeni.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Wychowanie ulicy

Równie imponująca i długa okazuje się lista ciosów. Jak na standardy tak trywialnego gatunku, system walki zaskakuje głębią. Podstawą są oczywiście ataki wykonywane przy użyciu pięści oraz „z buta”, te da się łączyć w proste kombinacje, ponadto dochodzą uderzenia wymierzone do tyłu czy kopniaki z wyskoku. Zamroczonego delikwenta mogę złapać, by zaaplikować parę dodatkowych ciosów, w tym mocniejszych kończących dyskusję. Podobnie z powalonym na glebę – jeśli koleś będzie lekko poturbowany, Franko rzuci się na niego i uszczknie odrobinę zdrówka, jeśli jednak gość jedzie na oparach HP, bohater efektownie złamie mu kończynę. W trakcie gry ładujemy również pasek szału, dla którego zarezerwowano kilka silniejszych ciosów, w tym jedno masakrujące kombo.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Do tego dochodzą bloki, kontry i rzuty, a wisienkę na torcie stanowią elementy otoczenia pozwalające na specjalne interakcje. Jest tego sporo, skutecznym narzędziem w krzywdzeniu bliźniego mogą okazać się chociażby słupy, kontenery na śmieci czy drzwi zaparkowanego samochodu. Odrębną kategorię tworzą przedmioty przynoszone przez niegrzecznych panów na walkę. Dechy, kije bejsbolowe, gazrurki, noże czy tulipany z rozbitych butelek – wszystko, co nieprzyspawane do podłogi, sprawdzi się w charakterze broni, choć niestety większość tego szmelcu wytrzymuje tylko trzy uderzenia. Pozostają jeszcze fanty, które wrzucimy przyjemniaczkom na głowę: od koszy na śmieci, pudeł czy beczek, aż po takie absurdalne precjoza jak sedesy. W nierównej walce przydać się może naprawdę wszystko. Zadbano również o odrębne zestawy animacji dla każdej postaci, bo do wyboru mamy znanego z „jedynki” Franka oraz jego kumpla Chudego.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

To nawet więcej niż plan minimum, którego oczekiwałem w tym przedziale cenowym. Problem w tym, że przez kompletnie przegięty poziom trudności i parę nieprzemyślanych, archaicznych rozwiązań gra jest sakramencko męcząca. Pierwszy etap wydaje się dobrze zbalansowany – choć sensownie wymagający, na tle kolejnych okazuje się spacerkiem po parku. Każdy napotkany drab potrafi przyjąć na twarz kilkadziesiąt ciosów, co niepotrzebnie rozciąga pojedyncze starcia. Gdy przeciwnicy atakują w dziesięciu, zabawa zamienia się w nieczytelny bałagan, w którym łatwo o nadprogramowy łomot. Czasem dochodzą inne przeszkadzajki, jak rozjeżdżający nas motocykliści, upierdliwi niczym mucha brzęcząca nad uchem. Ubaw po pachy.


Streets of wp***dol

Skinny & Franko bywa irytujące i upierdliwe również z innych powodów. Etapy są przesadnie rozwleczone, a po drodze nie uświadczysz checkpointów. Jeśli trzeci raz musisz powtarzać ostatnie pół godziny, bo w walce z bossem poziomu zabrało ci trzech milimetrów paska życia, masz ochotę wywalić komputer przez okno. Albo chociaż zezłomować pada.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

I nie jest tak, że Blue Sunset Games wysmażyło jakiegoś mesjasza chodzonych mordoklepek, beat ’em upa z soulsowym zacięciem. Tutaj porażka nie wynika z błędu gracza, a przynajmniej nie w każdej sytuacji. Częściową winę ponoszą chociażby niedoskonałości systemu walki – rozbudowanego, ale także ułomnego i niedopracowanego. Gra miewa problem z wyłapywaniem hitboksów. Gdy nie znajdowałem się w odpowiedniej odległości od przeciwnika, stojąc przykładowo zbyt blisko niego, ciosy częstokroć trafiały w próżnię. Oczywiście moje, bo jego jakimś dziwnym sposobem bezbłędnie odnajdywały drogę do facjaty kontrolowanego przeze mnie bohatera. Kłopoty pojawiały się również przy blokach i kontrach, które działały losowo.

Nie pomagała też ogólna ślamazarność postaci poruszającej się jak wóz z węglem, przyznaję jednak, że to domena wielu klasycznych beat ’em upów (Franko przynajmniej nauczył się biegać, choć spala przy tym pasek staminy). Dochodzą do tego doprowadzające do białej gorączki babole techniczne. Jeden etap będzie mi się śnił po nocach, bo w wyniku dziwnych błędów, nieodpalających się skryptów bądź znikających postaci nie mogłem go ukończyć, by awansować dalej. Pozostało podejmować kolejne próby przejścia od początku tej samej irytująco długiej planszy. Udało się bodaj za szóstym razem. Serio, powinni nam płacić za pracę w szkodliwych warunkach.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Są lepsze gry. Po prostu

Nie pojmuję też kilku dziwnych, nieintuicyjnych rozwiązań. Regeneracja zdrowia jest w tym gatunku czymś powszechnym. Z reguły służą do tego napoje i żarełko raz za razem znajdowane w rozwalonych przedmiotach. Tu walają się jedynie butelki z piwem, które można osuszyć. Po podniesieniu flaszki należy wdusić… kopniaka, by uzupełnić procenty we krwi. Inne przyciski odpowiadają za rzut szkłem lub upuszczenie go i w każdym z tych przypadków zostanie ono rozbite. Dlaczego więc właśnie kopniak?

Mógłbym tak jeszcze długo, bo też dawno nie miałem styczności z równie oldskulowym drewnem, a przy niekończących się powtórkach w przechodzeniu tych samych poziomów moja cierpliwość zawstydziłaby tybetańskich mnichów. Ale nie jest też tak, że nowy Franko to najgorszy szrot, bo po wgryzieniu się w niuanse systemu walki i złapaniu odpowiedniego rytmu gra potrafi dać trochę radochy. Tyle że na rynku nie brakuje o niebo lepszych, a przede wszystkim bardziej dopracowanych mordoklepek.

Skinny & Franko: Fists of Violence
Skinny & Franko: Fists of Violence

Chcecie beat ’em upa współczesnego i solidnie rozbudowanego? Midnight Fight Express się kłania (to swoją drogą też dzieło rodzimego twórcy). Wolicie tytuł bardziej klasyczny, rozgrywany w dwóch wymiarach? Trudno będzie przebić Streets of Rage 4. A może zależy wam na sentymentalnej podróży do beztroskiego dzieciństwa? Króciutko – Teenage Mutant Ninja Turtles: Shredder’s Revenge, a po nim długo, długo nic. Jest tego całkiem sporo. Mogłoby się zdawać, że gatunek, którego korzenie sięgają automatów, będzie dziś kompletnie martwy, ale to nieprawda – wciąż pojawiają się perełki warte waszych pieniędzy. Niestety Skinny & Franko do nich nie należy.

W Skinny & Franko: Fists of Violence graliśmy na PC.

Ocena

Kontynuacja spóźniona o dwie dekady. Rozbudowany system walki nie jest w stanie przysłonić dziwnych rozwiązań i decyzji projektowych, a przesadzony poziom trudności i kuriozalne błędy zmuszające do powtarzania rozwleczonych poziomów zbyt mocno testują cierpliwość.

4
Ocena końcowa

Plusy

  • zaskakująco rozbudowany system walki
  • masa interaktywnych miejsc na mapach
  • niezła muzyka

Minusy

  • przesadnie rozwleczone poziomy i brak checkpointów
  • problem z hitboksami, blokami i kontrami
  • babole psujące rozgrywkę i zmuszające do powtórek
  • źle zbalansowany, momentami skrajnie przegięty poziom trudności
  • karykaturalna grafika nie zachwyca
  • amatorski dubbing
  • koszmarnie brzydkie intro i przerywniki


Czytaj dalej

Redaktor
Eugeniusz Siekiera

Filozof i dziennikarz z wykształcenia, nietzscheanista z powołania, kinoman i nałogowy gracz z wyboru. Na pokładzie okrętu zwanego CDA od 2003 roku. Przygodę z wirtualnym światem zaczynałem w czasach ZX Spectrum, gdy gry wczytywało się z kaset magnetofonowych, a pisanie prostych programów w Basicu było najlepszą receptą na deszczowe popołudnie. Dziś młócę na wszystkim, co wpadnie pod rękę (przeprosiłem się nawet z Nintendo), choć mając wybór, zawsze postawię na peceta.

Profil
Wpisów117

Obserwujących21

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze