The Finals może postraszyć inne sieciowe strzelanki [RECENZJA]
Witajcie w The Finals! Wcielcie się w którąś z postaci, rozwalcie wszystko, co zobaczycie na swojej drodze, a to tylko w jednym próżnym celu: by stać się bogatym i rozpoznawalnym! Będziecie krzyczeć, walić myszką o biurko, a i tak nie odejdziecie od ekranu, oczekując od gry więcej i więcej.
Skoro trafiliście tutaj, to zależy wam na marzeniu, o jakim wspomniałem na początku. W tym miejscu dowiecie się, jak przeobrazić się ze zwykłego widza w prawdziwego zwycięzcę. Wydarzy się to w debiutanckiej grze Embark Studios, którego pracownicy zdobywali doświadczenie, współtworząc serię Battlefield. Powiedziałem „grze”? Nie! The Finals to największy teleturniej na świecie, przyciągający miliardy ludzi: obserwatorów oraz głodnych sławy uczestników. Wszystko dzieje się w wirtualnej rzeczywistości, więc nie martwcie się, nie spędzicie swoich ostatnich chwil, walcząc na śmierć i życie o każdy pieniądz. Zanim jednak dopuszczę kogoś do gry, poczytajcie chwilę o tym, co czeka was przed wkroczeniem na arenę zmagań i po nim.
Na dobry start wyjaśnię zasady, według których będziecie walczyć o triumf. The Finals oferuje zabawę w czterech trybach gry – stanowią one wariacje na temat znanych z sieciowych strzelanek eskorty, podkradania flagi czy zabójstwa potwierdzonego. W zasadzie to wszystko zostało ze sobą ZMIKSOWANE (słowo klucz na dziś).
W najpopularniejszym trybie Cashout będziecie mieli do czynienia z eskortą skrzynki pieniędzy i bronieniem punktu w postaci bankomatu. Bank It nie dość, że zawiera w sobie elementy wspomnianej „Wypłaty”, to jeszcze połączono go z Kill Confirmed, gdzie z pokonanego przeciwnika wypada dodatkowa kasa, którą da się zanieść do punktu wpłat, co pozwoli wam przybliżyć się do wygranej. Macie tu także to, co zaciekawi was najbardziej, jeśli zechcecie osiągnąć sławę i bogactwo: tryb turniejowy, czyli zmieszanie Cashoutu z królem wzgórza. W tym przypadku możecie od razu grać o rangę bądź najpierw spróbować się w tym wariancie zabawy bez ryzyka utracenia swojej pozycji w tabeli.
Natychmiast pokochałem The Finals za dostępne tryby. Nie widać w nich odtwórczości i schematyczności multiplayera innych gier, a i nie są przy tym niezrozumiałe. Dołączacie do zabawy i od razu wiecie, co stanowi wasz cel. Przy okazji sama rozgrywka okazuje się na tyle unikatowa, że przez dłuższy czas czuć jej świeżość. Do tego mecze nie wychodzą często poza 10-15 minut, więc nie męczyłem się zbyt długimi potyczkami.
Po kilkunastu godzinach możecie jednak zauważyć pewne problemy występujące w tych trybach. Poziom zmieszania ich ze sobą zaszedł tak daleko, że w pewnym momencie da się odczuć, iż gracie cały czas na tych samych zasadach, które różnią się zaledwie jednym niuansem. The Finals bardziej spodoba się graczom, którzy preferują krótsze sesje, niż tym bawiącym się przez wiele godzin przy jednym tytule.
Maksowanie jest naszą maksymą
Skoro poznaliście podstawowe zasady, to przedstawię teraz bohaterów, w których wcielicie się po wejściu do symulacji. Do wyboru macie trzy profile. Lekki – najzwinniejszy i najbardziej irytujący. Szybkostrzelna broń w połączeniu z eksplozywnym ruchem i umiejętnością przemykania pomiędzy rywalami sprawia, że ten typ wojowników jest najgorszą rzeczą – zaraz po włosach na skórce kiwi – jaka spotkała nasz świat.
Ciężki – największy i najsilniejszy. Jego mozolne ruchy rekompensowane są przez potężne karabiny, strzelby oraz szeroki wachlarz wybuchowej broni. Powiadam wam, istny wariat. Do uzupełnienia składu idealnie sprawdzi się pośrednia postać, która wesprze dwóch wcześniej wspomnianych graczy. Obfitość wyposażenia (wieżyczka, pistolet leczniczy itp.) pozwoli wam skutecznie pomóc swoim towarzyszom w walce. Średni też nie jest w ciemię bity, ponieważ jego broń skutecznie odeprze wraże ataki.
Przed każdym meczem możecie dowolnie zmodyfikować swój wygląd, wyposażenie oraz jedną z trzech umiejętności specjalnych w taki sposób, aby idealnie odpowiadały waszej osobowości i roli na polu walki. Od razu widać, że system jest skondensowanym zestawem bohaterów z Team Fortress 2, w którym możecie miksować (ponownie: słowo klucz) np. Szpiega ze Scoutem czy Inżyniera z Medykiem. Nie mamy więc do czynienia ze standardowym hero shooterem, tylko – jak nazywają go sami twórcy – hero builderem.
Widać, że Embark próbowało zbudować balans na zasadzie „kamień, papier, nożyce”, gdzie jeden typ postaci będzie odpowiedzią na inny, ale przy tym gorzej poradzi sobie z kolejnym. Niestety w tym przypadku nożyce okazały się mieczem świetlnym i nie jest to dobra wiadomość. Nie zrozumcie mnie źle, każdym rodzajem bohatera da się grać skutecznie i przyjemnie, ale nie uciekniecie od myśli, że przeciwnicy, szczególnie ci, którzy zdecydowali się na lekką klasę, znajdują się na bardziej uprzywilejowanej pozycji od was.
Co w tej klasie irytuje? Jej nadludzka zwinność oraz niezwykle szybkostrzelne i celne pukawki rozbiją w puch resztę przeciwników – niezależnie, jakim buildem zagracie. Ciężki kiepsko strzela na dłuższe dystanse, przez co większość jego broni nadaje się jedynie na krótsze odległości, czyli tam, gdzie najmniejsi gracze z łatwością go zniszczą. W pojedynku ze średnim też nie jest wcale tak kolorowo. Ogromne rozmiary ciężkiego sprawiają, że nawet mniej celna broń pośredniej klasy nie stanowi problemu w jego eliminacji. Embark powinno teraz w pierwszej kolejności zrównać wszystkie rodzaje bohaterów, ponieważ sfrustrowani gracze coraz częściej podnoszą na wielu forach wrzawę dotyczącą balansu.
Strzelanie lubi „wolmo”, a rozgrywka lubi „szypko”
A skoro zaczęliśmy mówić o strzelaniu i rywalizacji, to powiedzmy sobie teraz o najważniejszej rzeczy, jaką będziecie praktykować w drodze po sławę i pieniądze. Z racji tego, że za The Finals stoją ludzie, którzy kreowali rzeczywistość serii Battlefield, mogliście oczekiwać bardzo przyzwoitego poziomu gunplayu. I tak na ogół jest, chociaż Embark postanowiło namieszać w kilku miejscach.
Czuć tutaj wpływ BF-a. Ruch postaci jest podobny, odrzut i feeling strzelania również. Wciąż mowa więc o dobrej szkole tworzenia FPS-ów. Kontrowersje zaczynają się jednak gdzie indziej, bo twórcy postawili na znaczne wydłużenie czasu na zabicie przeciwnika. Bronie zdają się zadawać niskie obrażenia, a w połączeniu z różnymi wartościami zdrowia dla każdej z trzech postaci skubanie paska „hapeków” przeciwnika może się niemiłosiernie przedłużać.
W produkcji, która opiera się na dynamicznej walce, taka decyzja mogła okazać się niewypałem, jednak moim zdaniem sprawdza się to bardzo dobrze. Pomimo ogólnego chaosu i zamieszania dookoła gra wymaga od nas zachowania zimnej krwi i wysokiej celności w walce z przeciwnikiem. Tym ruchem twórcy chcą przerzucić ciężar rozgrywki na nasze umiejętności, co w teorii powinno działać, ale dopiero zacznie, gdy balans zostanie ostatecznie ogarnięty.
Czytaj dalej
Beznadziejnie zakochany w Dead Space i BioShocku. W gry wideo gram, odkąd byłem mało rozgarniętym bobasem, i planuję robić to do końca. Wydałem 460 złotych na Diablo IV i do teraz tego żałuję. Jak ktoś chce zagrać w jakiegoś multika na Xboksie, to ja bardzo chętnie.