Netfliksie, litości! „Wiedźmin: Syreny z głębin” to słaby film i jeszcze gorsza adaptacja [RECENZJA]
![Netfliksie, litości! „Wiedźmin: Syreny z głębin” to słaby film i jeszcze gorsza adaptacja [RECENZJA]](https://cdaction.pl/wp-content/uploads/2025/02/15/d95d0dad-edd0-4075-9f8d-330b4b1e1b1b.jpeg)
Thrashmetalowy zespół Exodus nagrał kiedyś płytę „Fabulous Disaster”. I choć tytułowy utwór opowiadał o zagładzie atomowej, to sam zwrot idealnie opisuje film „Wiedźmin: Syreny z głębin”. Produkcja Netflixa robi świetne pierwsze wrażenie kreską oraz animacją, lecz gdy tylko odzywa się pierwszy z bohaterów, zaczyna być gorzej.
Uczucie żałości pogłębia się jeszcze, kiedy zdajemy sobie sprawę, że to adaptacja świetnego opowiadania „Trochę poświęcenia” Andrzeja Sapkowskiego. Uspokajam tych, którzy nie czytali – nawet bez znajomości tekstu źródłowego docenicie kunszt twórców w mordowaniu narracji. Bo to nie adaptacja, lecz koślawo pląsający fanfik – amatorzy pięknych katastrof będą mieli zatem co podziwiać.
Jaka piękna katastrofa
Trzeba oddać filmowi sprawiedliwość w jednym – technicznie „Syreny z głębin” to pierwsza klasa rysunkowej animacji. Tła, bohaterowie, potwory, morska głębia – wszystkie te elementy zaprojektowano (lub wygenerowano) bardzo starannie. Zarówno sceny walki, jak i spokojne sekwencje rozmów zrealizowano dynamicznie oraz żywo.
Chwilami jednak aż zbyt żywo. Niemniej jednak to, że technicznie animacja stoi na wysokim poziomie, nie znaczy, że artystycznie wszystko gra. Twórcom zdarzyło się dobrać kolory, które pozbawiają ten film charakteru. Całości nie ratuje nawet dynamika widowiska.

Spytacie: „No to może chociaż dźwięk się tak całkiem broni?”. Otóż nie. To znaczy, pewnie, przez większość seansu „Syreny z głębin” pod tym względem dają radę, aktorzy wypadają przyzwoicie. Doug Cockle wyciska z tej mrukliwej i pozbawionej elokwencji wersji Geralta co tylko się da, lecz kilku innym postaciom – i to niestety ważnym – zdarzyły się partie zaniżające poziom. Nie za często, ale wystarczyło, by wybić z rytmu. Z przykrością stwierdzam, że w polskim dubbingu tylko Rozenek udźwignął rolę.
Netflix, który chciał być Disneyem
Muzyka daje radę, dopóki służy za tło. Niestety, Netflix rozpaczliwie próbuje wygenerować bangera podobnego do „Grosza daj wiedźminowi”, lecz mimo starań nie wyszło. Na półtoragodzinny seans przypadły bowiem trzy śpiewane numery i tylko ten imprezowy nie wysadza nas z akcji. Jeden próbuje ustanowić tematyczną puentę, ale przed kulminacją dostajemy po twarzy tak ostentacyjną aluzją do „Małej syrenki”, że to aż obraźliwe. Twórcy pracujący dla Netflixa zdradzili tu bowiem jeszcze jedną tendencję – bardzo chcą być jak Disney.
Oryginalne opowiadanie miało w sobie coś z historii w stylu southern gothic podlanej Lovecraftem i nawiązaniami do baśni Andersena. Tam biedujący Geralt z Jaskrem lądują w nadmorskim księstewku, gdzie poznajemy przyjaciółkę barda, Essi „Oczko” Daven (również artystkę), a nasi bohaterowie wplątują się w romantyczne rozgrywki między księciem Aglovalem a syreną Sh’eenaz. Na drodze trudnej miłości stoi fakt, że poławiacze pereł giną w tajemniczych okolicznościach. Oczywiście, że było tu pole do manewru, bo tę piękną i słodko-gorzką opowiastkę zbudowano na niedomówieniach.

Tylko że wątki dało się przedstawić i rozwinąć tak, by zachować tajemniczą aurę. Na przykład w oryginale wodne istoty, które atakowały marynarzy księcia, Sapkowski pokazywał bardzo „naokoło”, jak potwory z horroru Lovecrafta, zjawisko o ledwie zrozumiałych motywacjach, pobieżnie tłumaczonych przez Sh’eenaz. Można by było z tego zrobić opowieść romantyczno-detektywistyczną, nawet jeśli unowocześnioną i ze zmianami. Tymczasem Netflix poszedł w bombastyczny groch z kapustą bawiący się motywami z „Aquamana”, „Małej syrenki” i lekkimi naleciałościami „Pocahontas”.
Nawet tak ostentacyjny, mało subtelny miks dało się jednak przedstawić lepiej. Zgrabniej. Tymczasem scenarzyści nakarmili swych wewnętrznych fanfikowców poślednim podręcznikiem pisania od linijki, a następnie wypuścili i dali poszaleć.
Twórcy, którzy nie potrafią pisać
Ponieważ dobra bajka powinna się rymować i nieść przesłanie, to… dzięki Bogu rymów nie ma tu za wiele, ale morałami pałuje się widza średnio co pięć minut. Dostajemy nie jeden, lecz dwa monologi złoczyńców, gdy już pokazują prawdziwą twarz. Wszystko po to, by przedstawić archetypiczną, zachodnią wręcz chciwość i uprzedzenia w formie świadczącej o tym, że nikt w pokoju scenarzystów nie wierzy, że przeciętny widz zrozumiałby cokolwiek z oryginału. A, i oczywiście punkt kulminacyjny wieńczy… kolejna przemowa. Taka, przy której monolog z „Zapachu kobiety” jest szczytem gracji.

Zamiast mrocznej, ale czułej opowiastki z błyskotliwymi dialogami (które oczywiście trzeba by przełożyć na język filmu) dostaliśmy dętego akcyjniaka, gdzie daniem głównym okazuje się walka z bossem. Film popełnił też kilka błędów przez rozbicie ciekawego, złożonego Aglovala na kilka różnych postaci, z których każdą można opisać dwoma czy trzema słowami. Sh’eenaz odebrano sporo charakteru oraz tendencję do pyskowania. W zamian dopisano trochę smutnej przeszłości Jaskrowi oraz Essi – w sposób tak poprawny i schematyczny, że przewrócicie oczami.
Całą resztę dobijają prymitywne dialogi, które zahaczają o oryginał jedynie w paru momentach, kiedy twórcy nie mają innego wyjścia. Wszelkie próby stworzenia sytuacji humorystycznych kończyły się moim spostrzeżeniem: „A, tu miało być śmiesznie”. Wyszło zatem nijako. I tak działają całe „Syreny z głębin”. Kiedy nie irytują pseudoluzackimi dialogami, bardzo powierzchowną oraz płaską narracją, próbami pouczania widza, to wpychają nas w objęcia obojętności. Taki posiłek nasyci tylko kolekcjonerów filmowych porażek.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
-
„Exit 8” udowadnia, że czasem po prostu liczy się rozrywka. To rzetelna...
-
2. sezon „1670” to wielki sukces Netfliksa. Adamczycha bawi po raz...
-
Spin-off „Wiedźmina” z nieoczekiwaną datą premiery. Insiderzy ujawniają, kiedy zobaczymy...
-
Trzeci sezon „Daredevila: Odrodzenie” powstanie. Dostał zielone światło od Disneya
7 odpowiedzi do “Netfliksie, litości! „Wiedźmin: Syreny z głębin” to słaby film i jeszcze gorsza adaptacja [RECENZJA]”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Nie oczekiwałem niczego innego. Nie miałem zamiaru oglądać, i patrząc po recenzjach, zdania nie zmieniłem. Netflix psuje wszystko czego dotknie. Obecnie tylko apple i hbo robią jeszcze niezłe rzeczy. A no i jeszcze showtime ma przebłyski. Nie pamiętam kiedy ostatnio widziałem coś bardzo dobrego od netflixa.
Arcane? Stranger Things?
Dziękuję za ostrzeżenie.
Szkoda marki…
Już prequel Wiedźmina to był niezły szajs. Mam na myśli Rodowód Krwi, widziałem streszczenia odcinków na kanale youtube Drwala Rębajło, na trzeźwo nie mogłem słuchać o durnowatej fabuły. Musiałem wypić dwa żubry, żeby tą profanację Netliksa przełknąć.
Ale… Słuchałeś jak jakiś typ opowiada o fabule, a nie fabuły 🫠
Nie znam drugiego tak rakowego yutubera jak Drwal Rębajło, to jego silenie się na ironie w każdym zdaniu jest zwyczajnie żenujące. W tej kwestii lepszy jest GOTRI, przynajmniej jest merytoryczny.
Czemu mnie to nie dziwi…