[Weekend] Krytyka przemocy w grach zaczęła się od Death Race

[Weekend] Krytyka przemocy w grach zaczęła się od Death Race
Śmierć towarzyszyła grom od lat 70. - samego początku istnienia tego medium. Nikogo to specjalnie nie dziwiło. Moralność Spacewar! czy Gun Fight nie podlegała szerszym dyskusjom. I statek kosmiczny, i szeryf muszą przecież strzelać, a akcja jest tym ciekawsza, im więcej przeciwników przyjdzie nam wyeliminować. Burza rozpętała się dopiero po wydaniu Death Race, z której bezpośrednią inspirację zaczerpnęli twórcy takich produkcji jak Grand Theft Auto czy Carmageddon.

Death Race, Death Race… gdzieś to słyszeliście, prawda? Wielu z was nazwę tę kojarzyć może z filmem z Jasonem Stathamem z 2008 roku lub jego kontynuacjami. Stanowią one niejako prequel do kultowego filmu Death Race 2000, produkcji, która – z czego sprawę zdają sobie nieliczni – miała ogromny wpływ na branżę gier.

Death Race 2000 opowiadało historię dystopijnej przyszłości Stanów Zjednoczonych, w której kryzys finansowy doprowadził do zamachu stanu, w efekcie czego władzę przejął dyktator – Mr. President. W ciężkich czasach, oprócz chleba, naród potrzebuje igrzysk – takimi igrzyskami w Zjednoczonych Prowincjach Ameryki zostały Wyścigi Śmierci, w których dotarcie do mety jest celem drugorzędnym. Punkty zdobywa się przede wszystkim za brutalne wyłączenie rywali z wyścigu, dodatkowe natomiast… za zabijanie przechodniów. Punktacja zależna jest od wieku ofiary, przy czym najwyższą ilość otrzymuje samochód, który potrąci kogoś w wieku emerytalnym, zdejmując z barków państwa konieczność utrzymywania osoby niezdolnej do pracy.

Taki scenariusz nie wywołał fal protestów – zagwarantował sobie natomiast recenzje w czołowych dziennikach i czasopismach. We wszystkich zaznaczana była brutalność filmu, co napędziło sprzedaż biletów. Produkcja zrealizowana za 300 tysięcy dolarów zarobiła 5 milionów i wymościła sobie wygodne i niezbywalne miejsce w historii kinematografii.

death-race-200_175br.png

Na sukcesie Death Race 2000 zarobić postanowiło amerykańskie studio Exidy, które w 1976 roku wydało nielicencjonowaną grę, bezczelnie zatytułowaną po prostu „Death Race”. Skorzystanie z fali popularności filmu przysporzyło twórcom niemałych kłopotów… i jeszcze większych korzyści z nich płynących.

Trzeba pamiętać, że mówimy o latach 70. ubiegłego wieku. Grafikę z ówczesnych produkcji ciężko dziś nazwać fotorealistyczną. W grze od Exidy gracz sterował samochodem, a jego zadaniem było rozjeżdżanie najprostszych na świecie stickmanów – ludzików z kilku kresek. Ludziki te wcale nie miały jednak przedstawiać przechodniów. Twórcy utrzymywali, że w Death Race polujemy na gremliny. Mimo tego, odbiorcy wiązali grę bezpośrednio z filmem, co rozpoczęło falę kontrowersji.

Nie pomogły zapewnienia Exidy, że zbieżność nazwy i motywu pomiędzy ich produkcją i hitem filmowym sprzed roku jest przypadkowa. Nie pomogły reklamy, wyraźnie zaznaczające, że rozchodzi się o gremliny, a nie obywateli Stanów Zjednoczonych. Na nic zdała się pełna potworów grafika widoczna na automatach. W świadomości społeczeństwa amerykańskiego Death Race pozostało „grą o rozjeżdżaniu niewinnych ludzi”.

death-race-gra_175br.jpg

Ale jak to, spytacie, przecież to nielogiczne – Death Race było tylko ubogą wizualnie produkcją, opartą na dodatek na filmie, którego istnienie nie spowodowało masowego oburzenia. Poza tym już w latach 70. – jak wspomniałem wcześniej – przemoc w grach była czymś zupełnie normalnym.

Jedną z zasadniczych różnic pomiędzy filmem a grami, nie tylko w świadomości rodziców sprzed 40 lat, ale i dzisiejszych, byli adresaci. Podczas gdy naturalne było, że niektóre produkcje kinowe nie zostały przeznaczone dla młodzieży, społeczeństwo uważało, że odbiorcami gier są dzieci. Nie można też zapominać o argumencie przywoływanym w dyskusji na temat przemocy w grach do dzisiaj – interaktywności. Oglądając film, siedzimy z boku, jako publiczność – możemy ocenić zachowanie postaci pozytywnie lub negatywnie. Grając w Death Race od Exidy, stawaliśmy się katami.

Wspomniałem, że w grach zabijano już wcześniej. Tym, co wyróżniało w tej kwestii Death Race, był kontekst. Gry wojenne (podobnie jak te stylizowane na western) doskonale wpasowywały się w obraz „przemocy koniecznej”. Dopóki gracz był po stronie „dobrych, niosących pokój bohaterów”, wszystko było w porządku. Ponadto, we wczesnych tego typu produkcjach nie strzelało się do ludzi – celami były zazwyczaj czołgi, samochody czy helikoptery. Żywe istoty prowadzące te pojazdy mogły pozostawać gdzieś w domyśle, nie były jednak przedstawiane w formie graficznej. Tłem Death Race – według odbiorców, nie twórców – była natomiast ulica, jeżdżąc po której dzieci masakrowały niewinnych przechodniów. Nad ich prymitywnym wyglądem nikt się wtedy nie zastanawiał – pamiętacie, jak realistyczna była kiedyś Contra?

Gdyby nie sandboksowość GTA, pozwalająca nam na bieganie po ulicach ze spluwą, handlowanie używkami i kradzież samochodów, seria nie byłaby tak popularna. Podobnie było w przypadku Death Race – kontrowersje krążące wokół produkcji studia Exidy nie pogrążyły twórców. Wręcz przeciwnie – zapewniły im rozgłos, co zresztą wielokrotnie przyznawali w późniejszych wywiadach. Reakcja na ten tytuł odbiła się głośnym echem na całej branży, a motywy w nim zawarte przetrwały do dziś. 40 lat później nadal rozjeżdżamy ludzi. I nadal nie podoba się to wielu strażnikom moralności.

5 odpowiedzi do “[Weekend] Krytyka przemocy w grach zaczęła się od Death Race”

  1. Dawid „spikain” Bojarski 1 listopada 2013 o 13:18

    Śmierć towarzyszyła grom od lat 70. – samego początku istnienia tego medium. Nikogo to specjalnie nie dziwiło. Moralność Spacewar! czy Gun Fight nie podlegała szerszym dyskusjom. I statek kosmiczny, i szeryf muszą przecież strzelać, a akcja jest tym ciekawsza, im więcej przeciwników przyjdzie nam wyeliminować. Burza rozpętała się dopiero po wydaniu gry Death Race, z której bezpośrednią inspirację zaczerpnęli twórcy takich produkcji jak Grand Theft Auto czy Carmageddon.

  2. Wielu strażnikom moralności nigdy się to nie spodoba. Nie myślą o tym, że same gry nie stanowią zagrożenia dla psychiki, pod warunkiem, że nie żyje się tylko tym. Nie myślą też o tym, że większe zagrożenie stanowi maltretowanie przez rodziców, czy tylko ich problem z alkoholem. Niestety, to się nie zmieni. Dla wielu gry to zło, a dla niektórych nawet dzieło Szatana. Jak Harry Potter. Głupców nie sieją, sami się rodzą.

  3. wyprawy krzyżowe też przez gry przecież xD śpieszmy się kochać debili…

  4. @Fugor: Niby czemu? Oni tak szybko nie odchodza – jakby odchodzili, to gazety przestalyby pisac o mordujacych grach te 30 lat temu…

  5. IMO problem leży w tym, że ci obrońcy moralności myślą, że gry to zwykła zabawka DLA DZIECI. Ale od czego są znaczki PEGI… Widziałem, że niektórzy po tych oznaczeniach wnioskowali poziom trudności gry…

Dodaj komentarz