James Earl Jones, głos Dartha Vadera, przechodzi na emeryturę

James Earl Jones, głos Dartha Vadera, przechodzi na emeryturę
Swoim głosem zbudował postać Dartha Vadera. James Earl Jones oficjalnie przechodzi na emeryturę. Co to oznacza dla postaci lorda Sithów?

Jak podaje Vanity Fair, Jones podpisał licencję głosową do swojej postaci Dartha Vadera na rzecz Lucasfilm i Respeecher. Ta ostatnia jest ukraińską firmą, która wykorzystuje archiwalne nagrania i program AI do tworzenia nowych dialogów z głosami wykonawców, którzy albo zestarzeli się do swoich ról, albo zmarli.

Metoda ta została ostatnio wykorzystana do odtworzenia głosu młodego Luke’a Skywalkera (Mark Hamill) do „Księgi Bobby Fetta” oraz do naśladowania głosu Vadera do scen w serialu „Obi-Wan Kenobi”.

Matthew Wood, montażysta dźwięku w Lucasfilm, nagrywał głos Jonesa wielokrotnie w ciągu swojej 32-letniej kariery w firmie, ostatnio na potrzeby dziewiątego filmu sagi, „Skywalker. Odrodzenie”.

[James] wspomniał, że rozważa rezygnację z pracy przy głosie Dartha Vadera. Disney chciał jednak zachować postać przy życiu na poczet kolejnych produkcji. Jak więc ruszyć do przodu?

Kiedy Wood pokazał Jonesowi możliwości Respeechera, aktor zgodził się podpisać prawa do swojego głosu, by utrzymać postać Vadera przy życiu.

George Lucas po raz pierwszy zatrudnił Jonesa do dubbingowania głosu Davida Prowse’a, aktora, który grał Vadera na planie. Mimo że praca ta przyniosła Jonesowi zaledwie 7 tys. dolarów gaży, dzięki niej aktor stał się rozpoznawalny. Od tego czasu Jones wcielił się w głos ikonicznego złoczyńcy w ponad tuzinie projektów związanych z marką „Gwiezdnych Wojen”.

W przypadku głosu Dartha Vadera kwestia praw do wykorzystania wizerunku była jasna. Aktor podpisał umowę i otrzyma za to wynagrodzenie. Problem pojawia się w momencie, gdy studio filmowe chce użyć CGI do naśladowania zmarłych już aktorów. W przypadku „Gwiezdnych Wojen” miało to miejsce w „Rogue One”, gdy zespół od efektów komputerowych odtworzył postać Moffa Tarkina.

Głównym powodem kontrowersji jest fakt, że zmarli aktorzy (w tym przypadku Peter Cushing), nie są w stanie wyrazić zgody na wykorzystanie przez studia ich podobizn w swoich projektach. Fakt, że Jones dał swoją zgodę Lucasfilmowi na wykorzystanie jego charakterystycznego barytonu w przyszłych filmach, także tych wyprodukowanych po jego śmierci, może złagodzić te obawy fanów.

13 odpowiedzi do “James Earl Jones, głos Dartha Vadera, przechodzi na emeryturę”

  1. To jest trochę przerażające i trochę odrażające.

  2. To nic nowego. Pierwszym filmem w którym wykorzystano technikę komputerową, żeby odtworzyć nieżyjącego aktora był „The Crow” z 1994r. Pikanterii dodaje fakt, że tym aktorem był Brandon Lee (syn legendarnego Bruce’a Lee), który zginął tragicznie na planie The Crow w kontrowersyjnych okolicznościach i kilka scen z „jego” udziałem to CEGI.

    Śmierć jego ojca, Bruce Lee, też zresztą jest kontrowersyjna. Przypadek…? ;/

    • Ad. pytanie – tak.
      Ad. kwestia nowości – absolutnie nie można porównywać jednorazowego wykorzystania modelu/członka rodziny w celu dokończenia pracy, w która aktor był przed śmiercią zaangażowany, do przechowywania elementów jego osoby i umiejętności w celu dalszego wykorzystywania I PRZETWARZANIA nawet w przypadku śmierci. To jest kolejny level i bardzo niepokojący do tego.

    • Moim zdaniem absolutnie można porównywać. Najpierw pojawił się precedens/prekursor (Brandon w „Kruku”), a potem na jego bazie, jak sam zauważyłeś, „kolejny level”, który obecnie stał się faktem.

      Wtedy, po premierze The Crow, rozgorzała dyskusja pod tytułem „czy aktorzy są już niepotrzebni, czy wkrótce żywych aktorów zastąpią animacje komputerowe?”. Jak widać po blisko 30 latach ówczesne obawy stają się rzeczywistością na naszych oczach (lub uszach).

      PS
      ad Ad. – wiem, to był żart. Nawiązywałem do słynnego „Przypadek? Nie sądzę.”
      Ale zastanawiające jest, ze obaj byli aktorami i zginęli „przedwcześnie” w dość kontrowersyjny i kuriozalny sposób. Ojciec u szczytu kariery, a syn u progu kariery (obaj na planie filmowym). Widać tak czasem bywa…

    • No no, łapię o czym mówisz – dla mnie po prostu to zjawisko to już odrębna kategoria, która niesie za sobą ogrom nowych kwestii moralnych, których wcześniej nie mieliśmy.

    • Możliwe, że niedługo przepisy prawa dogonią to zjawisko i znani ludzie będą za swojego życia podpisywać zgody na pośmiertne wykorzystywanie ich wizerunku w jakiejkolwiek formie, tak jak się podpisuje zgodę na użycie organów po śmierci.
      W razie braku takiej zgody na piśmie, domyślny będzie brak zgody.

      Natomiast co do samego zjawiska, to ja akurat nie odczuwam ani przerażenia, ani obrzydzenia jak ty. Może dlatego, że jestem zwolennikiem transhumanizmu, więc tym podobne tematy mam już oswojone i przemyślane.
      Uważam też, że moralność nie jest jakąś obiektywną wartością i jest dla ludzi, a nie ludzie dla moralności. Oczywiście jeśli komuś nie dzieje się krzywda wbrew jego woli – to moja granica moralności. 😉

    • Pytania pojawia się tak czy siak – w jakiego rodzaju produkcjach można wykorzystać wizerunek, na ile będzie on modyfikowany, no i w końcu, dlaczego ta zmiana miałaby być w ogóle pożądana, bo jeśli kwestia najważniejszą jest zysk korporacji, to jest to dzwonek alarmowy.

    • Pierwsze dwie rzeczy, które przychodzą mi do głowy po przeczytaniu twojego pytania o „pożądanie w ogóle takiej zmiany?”, to sława i pieniądze:

      pieniądze – dawcy swojego wizerunku mogliby nadal czerpać z niego korzyści finansowe na emeryturze, jak robi to teraz James Earl Jones.

      „sława” – albo mogliby chcieć uzyskać po swojej śmierci w ten sposób artystyczną nieśmiertelność.
      Wielu artystom i ludziom w ogóle z jakichś powodów zależy, żeby „pamięć” lub „coś” po nich pozostało, gdy już umrą. A takie pozostawienie po sobie swojego wizerunku, grającego nadal w filmach, mogłoby być formą spełnienia tej potrzeby…

      Jedno wiem na pewno – mnie ten „problem” nie grozi, bo nikt nie będzie chciał mnie symulować po mojej śmierci w żadnej formie. A szkoda 😉

    • Tak, z perspektywy pojedynczej osoby to nie musi być skomplikowana kalkulacja, po prostu ja patrzę na to trochę bardziej jak na zjawisko społeczne i konsekwencje z tej perspektywy – tu się sprawa trochę zmienia.

    • Tak z ciekawości spytam. Co masz dokładnie na myśli, jakie konsekwencje społeczne przewidujesz?

    • Myślę o takich rzeczach jak np. przeramowanie zawodu aktora, jego celu, kontekście emocjonalnym (czy zaprogramowana w ten sposób rola niesie w ogóle ludzkie emocje), ale też ekonomii – co ze stawkami i zatrudnieniem w dobie automatyzacji sztuki? Poza tym jak taki precedens wpłynie na kwestie wolności osobistej, skoro nagle jakaś część ciebie jest do sprzedaży ad aeternam? Jak wygląda wtedy sytuacja rodziny, gdzie jest granica ich zaangażowania i ew. protestu? Tego rodzaju kwestie mogą stawać się coraz mniej abstrakcyjne.

    • Nie no, masz rację, ale wiele z tych kwestii, które poruszyłeś, dotyczy lub będzie wkrótce dotyczyć praktycznie każdego.
      Czy dziś żałujemy bednarzy lub szwaczek? W świecie w którym jedyną pewną rzeczą jest zmiana, być może to naturalna kolej rzeczy wciąż zmieniać się, „przeramowywać”..

      Co do tych programowanych emocji, to będą programowane przez ludzi, a to i tak były emocje udawane, bo przecież GRANE przez aktorów.

      Natomiast co do wolności osobistej i sprzedaży „części siebie na wieczność” – na sprzedaż pójdzie coś czego nam nie ubędzie, może więc to nie problem?

      Gorzej z prawami rodziny, gdzie wizerunek jednego z jej członków będzie gdzieś „żył” w przestrzeni publicznej, ale ktoś obcy będzie decydował o sposobie tego „życia”.
      Czy to może rzutować w jakiś sposób na rodzinę, jej uczucia, na jej dobrostan? Być może w niektórych przypadkach tak.

      Generalnie, uważam, że poruszyłeś ciekawe problemy i ogólnie zgadzam się z twoimi obawami. Ale problemy są po to żeby je rozwiązywać i paradoksalnie cieszy mnie to, że jak napisałeś „Tego rodzaju kwestie mogą stawać się coraz mniej abstrakcyjne.” – bo to oznacza… że „future is now”. Lubie to. 😉

  3. No no no W życiu bym nie pomyślał że w Kenobim to był….. hmmmmm Syntezator zamiast żywego Aktora… Nieźle. Twarz komputerowo to jeszcze rozumiem ale głos? Miłe zaskoczenie.

Dodaj komentarz