Saints Row – już graliśmy. Niech żyje nowe
Nie będę udawał, że nie bałem się o nowe Saints Row. Wszak wiemy dobrze, za co fani kochają tę serię.
Wymieńmy. Charakterystyczny, wykręcony humor, brak zahamowań w scenariuszu, gameplayowa rozpierducha zawstydzająca GTA (o GTA: Online nie rozmawiamy). Przy tym wydarzenia z ostatniej części tak mocno pokiereszowały fabułę, że przegiąć dalej już się nie da – z odłamków Ziemi bicza nie ukręcisz.
Volition wcisnęło więc przycisk resetu, a to, co nastąpiło później, nie spodobało się większości fanów. Pierwszy zwiastun zebrał gromy, a za czasów youtube’owych kciuków w dół dysproporcja między nimi a polubieniami była olbrzymia. Daleko mi było do tak kategorycznych osądów, ale oglądając pierwsze gameplaye, także wyczuwałem nijakość dialogów i zbytnie ugrzecznienie całości. Czy słusznie?
Zgrana ekipa
Ustalmy to od razu: stara gwardia Saints Row nie powróci. W zamian na scenę wkracza tak stereotypowa mieszanka millenialsów z „zoomerami” (osoby urodzone w późnych latach 90.), jak tylko się da. I to amerykańskich. Gadają o kredytach studenckich, krytykują od czapy kapitalizm, nie jadą do szpitala, bo rachunek będzie wysoki, i nagrywają smartfonami filmiki na social media (tyle dobrego, że zabrakło odniesień do TikToka). Żyją w surrealnym rozjeździe: tutaj problemy z opłaceniem lokum, tutaj śmiałe rabunki dla podreperowania budżetu. Każda z postaci reprezentuje jakiś archetyp (nerd z muchą pod szyją, majsterkowiczka, DJ porwany z planu „Big Brothera” itd.), co wypada trochę sitcomowo – ale w dobrym sensie.
Osobno da się każdego znieść, w grupie natomiast ogląda się ich z prawdziwą przyjemnością. Przekomarzanki, śmiechy, kłótnie, dyskusje, wyzwiska – atmosfera panująca u Świętych jest przednia. Do tego ich pozorna grzeczność świetnie kontrastuje z brutalnymi akcjami, jakich się podejmują. Dzięki temu propozycja scenarzystów Volition rozkłada na łopatki drętwotę najbardziej znanego „ziomalskiego” sandboksa – Watch Dogs 2. Duża tu zasługa przywiązania uwagi do drobnych, immersyjnych wstawek pokroju zwlekania się z łóżka na moralnym kacu czy powrotu z pierwszej pracy. Trzeba przy tym zaznaczyć, że historia opiera się na tworzeniu gangu od zera; liczę, że w pełnej wersji gry relacje między członkami będą stawały się coraz bardziej zniuansowane. Może też pojawią się konflikty i rosnąca bezwzględność grupy?
Nasz bohater zaś... Cóż, nowy Boss nie jest jak na razie szczególnie okrutny, ale za to brawury czy wyszczekania nie można mu odmówić – i to jedyne, co wywnioskowałem z ogrywanego fragmentu. To dobry fabularny start. A jeśli chodzi o stronę wizualną, to przyszły mafioso klasycznie może przyjąć dowolny wygląd. Jak już pisaliśmy, możliwości edytora postaci przebijają poprzedników, a wręcz przytłaczają. Nie idzie z tym jednak w parze sama struktura edytora, która za bardzo przypomina wcześniejsze części – przydałoby się odświeżenie.
Gdzie ten humor?! Gdzie ta odwaga?!
Twórcy zdecydowanie przyhamowali z kontrowersjami, to fakt. Ich nowe podejście opiera się na odpowiednim dozowaniu – kiedy wyczekiwany czarny humor w końcu się pojawia, naprawdę potrafi zaskoczyć. Za to durnowatymi żartami i łamaniem czwartej ściany wciąż sypią jak z rękawa, a nowe Saints Row szybko przypomina, aby nie analizować logiki niczego, co pojawia się na ekranie. To potwierdzenie zapowiedzi twórców o „pomoście między drugą a trzecią częścią”. Fani idiotyzmów... to znaczy świetnych dowcipów z poprzedniczek będą zadowoleni.
Gameplay jest równie chaotyczny jak wcześniej, co uznaję za plus. Tu dobry dowód stanowi absurdalna fizyka pojazdów, które driftują na zawołanie i przerabiają mijane auta na kule ognia. I nadal wsiada się do nich przez przednią szybę, przecież to logiczne! Ich zróżnicowane czy niekiedy pocieszne modele przyjemnie wpasowują się w całokształt świata. Santo Ileso – na cudzych gameplayach wyglądające nieco mizernie – podczas podróży autostradą na własną rękę aż lśni. To niegłupie następstwo Stilwater-z-jednym-„l” oraz Steelportu. I nie myślcie, że chcę wady przekuwać w zalety, ale mniejsza skala naprawdę działa na korzyść karykaturalnej metropolii mentalnie położonej gdzieś między Teksasem a Nowym Meksykiem. Podczas wojaży zaskoczył mnie też ciekawy dobór muzyki współczesnej – ale bez obaw, stacje radiowe z country czy oldskulowym hip-hopem się znajdą.
Trochę namieszano w możliwościach naszej postaci. Choć nowości są udane, nie grzeszą oryginalnością. Otóż, szanowni państwo, Saints Row uciekłszy z szufladki „klony GTA”, dość uporczywie walczy o łatkę kopii Watch Dogs 2. Już pal licho nerda-hakera i zawiesiste „ziomalstwo”. Pożyczone rozwiązania rzucają się w oczy także w interfejsie czy systemie rozwoju.
zdjęć
Taki współczesny smartfon to świetny dodatek, ale gdy zobaczyłem jego kolorystykę i aplikacje, to chciałem upewnić się, czy oprogramowania nie dostarczał przypadkiem DedSec. Z grami Ubisoftu skojarzyłem także wywoływanie środkowym przyciskiem myszy czterech umiejętności do wyboru, np. wrzucenia komuś granatu do spodni czy wysadzenia bomby dymnej. Niezależnie od nich w Saints Row obecne są też talenty – specjalne perki, które dostajemy za granie i wykupujemy za pieniądze. Nie zdobyłem ich w ciągu pierwszych godzin wiele, ale mają potencjał, aby urozmaicić bieganie z pukawką.
Fajne te misje, tylko...
Zadania fabularne są zróżnicowane, często nieoczywiste i dają wiele frajdy; Volition dwoi się i troi, aby przeplatać w nich różne pomysły na rozgrywkę. Tu QTE, tu pościg, tu eskortowanie... To jednak nie ideał: czasami robi się powtarzalnie, a pewne misje wprost kopiują dość charakterystyczne momenty np. z San Andreas. Nie do końca wiadomo wtedy, czy to jeszcze nawiązanie, czy już brak pomysłu. Do tego upchnięte między nowinkami segmenty strzelankowe momentami wieją nudą. Pakujemy tony pocisków w lekko gąbczastych przeciwników o dwóch twarzach: raz groźnych jak diabli, a raz... odwróconych do nas plecami. Tyle dobrego, że do nielicznych na tym etapie broni trudno było mieć jakieś zarzuty. Nie udało mi się niestety dotrzeć do sklepu, by trochę je poprzerabiać na własny użytek. Jeśli chodzi o walkę wręcz, to wciąż można spuścić manto efektywnym finisherem.
Dostępne na początku misje poboczne były po prostu w porządku. To odziane w humor klasyki, np. odpieranie hord przeciwników-idiotów, którzy przyszli nas odstrzelić za wystawienie jednej gwiazdki w recenzji wybranego przez zleceniodawcę lokalu. Niestety wersja, którą dostałem, nie pozwoliła mi na przetestowanie ważnej dla serii funkcji, jaką jest zarządzanie licznymi przybytkami i biznesami rozsianymi wokół Santo. Za to całość wydaje się perfekcyjnie dostosowana do trybu kooperacji, który działał bez zarzutu – nikomu nie brakowało ani aut, ani miejsc do siedzenia. Można tak przejść całą grę bez ograniczeń.
Na koniec kilka słów o stronie technicznej. Bugów nie uświadczyłem, co jest w dzisiejszych czasach bardzo dobrym znakiem. Za to odsiedziałem swoje przy crashach (szczególnie źle sprawiała się wersja dla Vulkana, czyli alternatywy dla DirectX), a w niekończącej się „optymalizacji cieniowania” widzę wręcz potencjał memowy. Ale do premiery miesiąc, więc Volition ma jeszcze czas na poprawienie błędów ze stabilnością. Grafika, jak na obecne możliwości, wypada po prostu poprawnie; mniejszy budżet na detale kompensowany jest trochę stylem artystycznym.
Poczekamy, zobaczymy
Z tego wszystkiego wyłania się nowy problem: zaprezentowane mi Saints Row nie wnosi zbyt wiele do świata otwartych gier. To solidny, ale zachowawczy sandbox, którego najlepsze cechy już widzieliśmy gdzie indziej. Być może ukryte przede mną ficzery do odblokowania oraz dalsza część fabuły tę sytuację zmienią.
Z drugiej strony dzięki mieszance sprawdzonych rozwiązań propozycja Volition zapewnia masę czystej, nieskrępowanej frajdy. Moim zdaniem pomimo pewnych różnic wciąż mamy do czynienia ze starą, dobrą konwencją Saints Row, po prostu w nowym wydaniu. Nie każdemu się spodoba zmiana pokoleniowa czy odejście od oldskulowego bycia badassem w stronę gówniarskich wybryków. Ale rozwałka, absurd i nieprzewidywalna historia, która jak na razie może potoczyć się w każdym kierunku, sprawiły, że od czasu pokazu co jakiś czas myślę sobie: „Pograłbym w nowe Saints Row”. Niestety premiera dopiero za miesiąc.
W Saints Row graliśmy na PC.
Cieszy
- nowy kierunek pod wieloma względami pasuje do serii
- postacie dają się lubić
- ilość frajdy
- solidny sandboksowy świat
- fani atmosfery Watch Dogs 2 będą wniebowzięci
- dobór muzyki w radiu
- szeroka personalizacja postaci
Niepokoi
- przeciągające się strzelaniny
- zabawne misje, ale niektóre już widziałem gdzie indziej
- weterani serii mogą się zawieść
- problemy z AI przeciwników
- edytor jest bogaty, lecz trudny w obsłudze
Czytaj dalej
Wielki entuzjasta gier z custom contentem. Setki godzin nabite w Cities: Skylines, Minecrafcie i Animal Crossing: New Horizons mówią same za siebie. Do tego rasowy Nintendron, który kupuje 10-letnie gry za pełną cenę i jeszcze się cieszy. Prywatnie lubi pływanie, sztukę i prowadzenie amatorskich sesji D&D.