rek

Zagrałem w Kingdom Come: Deliverance 2 i jaram się jak Skalica w 1403

Zagrałem w Kingdom Come: Deliverance 2 i jaram się jak Skalica w 1403
Już niedługo będziemy delektować się nowymi przygodami dzielnego Henryka ze Skalicy. I choć większość fanów Kingdom Come: Deliverance przełyka aktualnie gorzką pigułkę dotyczącą opóźnienia premiery sequela tej gry, powiem krótko: warto poczekać.

Na mojej liście życzeń znajduje się zaledwie kilka produkcji, na których kontynuacje zwyczajnie czekam, i jak już się zapewne domyślacie, Kingdom Come: Deliverance 2 jest właśnie jedną z nich. Kwietniową zapowiedź sequela przyjąłem ze sporą ekscytacją, podobnie zresztą jak deklarację, że Henryk odwiedzi nas ponownie jeszcze w tym roku. Rzeczywistość jednak brutalnie zweryfikowała te plany i już pod koniec lipca, kiedy przyjechaliśmy do Kutnej Hory, aby „dwójkę” ograć, termin debiutu gry ustalono ostatecznie na 11 lutego.

Głównym daniem lipcowego pokazu miało być jednak nie ogłoszenie nowej daty premiery, lecz kontakt z samą grą. Niedługi, bo trwający zaledwie kilka godzin, ale w zamyśle wystarczający, aby każdy mógł pokusić się o pierwsze wnioski. Zaspoileruję wam od razu, w moim przypadku są one megapozytywne, mimo że Kingdom Come: Deliverance 2 oferuje zupełnie inne doznania na starcie przygody niż jego poprzednik. To wszystko jednak wyłożę wam w szczegółach za moment, więc po prostu zacznijmy naszą opowieść od…

…wejścia Boguty

Grę dość nieoczekiwanie otwiera oblężenie zamku Suchdol, położonego zaledwie kilka kilometrów na wschód od Kuttenbergu. Obiekt jest atakowany przez wojsko Zygmunta Luksemburskiego, który niedawno całkowicie zniszczył Skalicę i zmusił Henryka do ucieczki. Co zaskakujące, pierwsze skrzypce w tej scenie gra doskonale znany z „jedynki” ojciec Boguta (ten od pamiętnej popijawy w Użycach), wspierający za pomocą kuszy obrońców w odpieraniu wroga. Krótki epizod nie tylko zaznajamia nas z nową bronią, ale też daje wyraźny sygnał, że wspomniany Henryk to niejedyna grywalna postać w sequelu. Przypominam, że w pierwszej części taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Owszem, nadarzyła się okazja, żeby pokierować Teresą, ale stało się to dopiero w dodatku A Woman’s Lot.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Bitwa nie trwa zbyt długo i już po kilku minutach spędzonych na strzelaniu do agresorów wracamy na stare śmieci. Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami zmagania Henrykiem rozpoczynamy w tym samym momencie, w którym skończyła się „jedynka”. Nasz bohater znajduje się aktualnie w drodze do zamku Troski, żeby doręczyć ważny list Ottonowi z Bergowa. Oczywiście w tej podróży towarzyszy mu Jan Ptaszek, paru wojaków i pies. Jak już się zapewne domyślacie, to pozornie łatwe zadanie kurierskie szybko się komplikuje. W wyniku różnych zdarzeń (z powodu spoilerów nie wypada mi o nich mówić szerzej) cała ta zgraja będzie zmuszona pozostać w nieprzyjaznej okolicy na dłużej.

I tutaj czas na pierwszą istotną uwagę. Kingdom Come: Deliverance 2 zupełnie inaczej rozkłada akcenty na początku rozgrywki niż pamiętny poprzednik. Choć mamy pełną kontrolę nad Henrykiem, to jednak przez dobrą godzinę lub dwie nie jesteśmy w ogóle spuszczani ze smyczy. Cały prolog to festiwal cutscenek i dialogów, przerywany sporadycznie krótkimi sekwencjami gameplayowymi, w których musimy wykonać z góry określone czynności.

Developerzy nie chcieli pozostawiać niczego przypadkowi i postanowili w sequelu wpoić nam wszystkie kluczowe aspekty rozgrywki jeden po drugim już na starcie, bez względu na to, czy tego chcemy, czy nie. Przerabiamy więc podstawy walki w zwarciu, skradanie się, a nawet tworzenie eliksiru alchemicznego w laboratorium lokalnej znachorki. Ma to oczywiście plusy i minusy. Z jednej strony po takim otwarciu nikt nie powinien czuć się przytłoczony ogromem możliwości oferowanych przez grę, z drugiej prolog wydaje się na maksa przeciągnięty. Na szczęście przydługie wprowadzenie obfituje w liczne zwroty akcji, bo fabularnie dzieje się naprawdę sporo.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Od bohatera do prawie zera

Warto tu od razu nadmienić, że prolog rozwiązuje największy problem, przed jakim stało studio Warhorse, czyli kwestię wyszkolenia bohatera. W „jedynce” twórcy nie musieli przesadnie kombinować, bo syn kowala niczego nie potrafił. W „dwójce” Henryk siłą rzeczy umie już bardzo dużo, więc rozpoczyna kolejną przygodę na 15. poziomie doświadczenia. W pewnym momencie wydarza się jednak coś, co sprawia, że jego statystyki nieubłaganie lecą w dół na poziom sześciu, siedmiu punktów, w zależności od umiejętności. Gra nie zmusza więc nas do mozolnego budowania postaci od zera, ale utracone wartości trzeba będzie nadrobić. Oczywiście w tradycyjny dla Kingdom Come: Deliverance sposób, czyli poprzez wykorzystanie wiedzy w praktyce.

Lista umiejętności przeszła spory lifting – część z nich zniknęła bezpowrotnie, jak zielarstwo, a na ich miejscu pojawiły się zupełnie nowe. To samo dotyczy perków, których w sequelu znalazło się aż 275, czyli o 88 więcej niż w poprzedniku. Takie podejście do tematu sprawia, że po otwarciu świata postać nie jest przesadnie napakowana, podstawowe czynności mogą sprawiać kłopot, ale za to ich ćwiczenie ponownie ma głębszy sens.

Bardzo mnie ciekawiło, jak studio Warhorse upora się z tym wyzwaniem, zwłaszcza że od dawna wiedzieliśmy, iż Kingdom Come: Deliverance 2 nie pozwoli importować sejwa z „jedynki”. Zaproponowane przez developerów rozwiązanie wydaje się satysfakcjonujące, ale w pełni ocenić będzie je można dopiero po kilkunastu godzinach zmagań. Dodam jeszcze, że część zdolności zostaje narzucona Henrykowi odgórnie, niezależnie od tego, czy wcześniej szkoliliśmy go w danym zakresie, czy nie. Za dobry przykład służy tu umiejętność czytania. Bohater nie jest już analfabetą i ten fakt należy przyjąć do wiadomości.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Wspomniany wcześniej brak importu sejwa sprawił, że należało poradzić sobie również z kwestią podejmowanych w poprzedniej odsłonie decyzji, niezbyt istotnych dla układu sił w świecie, ale tak czy siak w „jedynce” obecnych. Czesi zdecydowali się na taki sam zabieg, który firma CD Projekt Red zaproponowała wcześniej w trzecim Wiedźminie. Jeżeli w Dzikim Gonie nie wgraliśmy zapisu z Zabójców królów lub nie zdecydowaliśmy się tematu wyborów pominąć, to podczas wizyty w Wyzimie gracz ustalał bieg dawnych wydarzeń, odpowiadając na bardzo precyzyjne pytania Morvrana Voorhisa. Tutaj wygląda to identycznie, przy czym Henryk decyduje o swojej przeszłości, luźno gawędząc z kompanami w obozie. W tej samej sekwencji zwiększamy przy okazji niektóre umiejętności, na takiej zasadzie, jak robiło się to w trakcie rozmowy z matką w rodzinnym domu, gdy bohater przebywał jeszcze w Skalicy.

Ulepszanie tego, co dobre

Jeśli dobrze znacie pierwszą odsłonę serii, obcując z Kingdom Come: Deliverance 2, bardzo szybko zauważycie drobne korekty w mechanikach rozgrywki. Od razu uspokoję: nie są to modyfikacje znaczące na tyle, żeby całkowicie zmienić oblicze tego cyklu, kojarzonego przecież z dość hardkorowymi rozwiązaniami. Nie da się jednak ukryć, że wspomniane poprawki trochę nasze zmagania ułatwiają, bo zwyczajnie podnoszą komfort obsługi gry.

Trudno w tym momencie powiedzieć, czy to wystarczy, żeby zainteresować osoby, które od dość topornej „jedynki” niegdyś się odbiły, ale na pewno stanowi to jakąś formę zachęty ze strony studia Warhorse do dania przygodom Henryka kolejnej szansy. Trzeba też pamiętać, że wejście w nową grę będzie przyjaźniejsze z jeszcze jednego względu. Bohater ma mocno podbite współczynniki na starcie, a nawet kiedy chwilę później zostaną one obniżone, to i tak nie całkowicie. Przełóżcie to np. na zdolność otwierania skrzyń wytrychem. Siłą rzeczy włamania sprawiają teraz mniej kłopotu, skoro na początku „jedynki” nie umieliśmy w tej kwestii nic, a w prologu „dwójki” potrafimy już sobie radzić z prostymi zamkami.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Po kilku godzinach rozgrywki jestem praktycznie pewny, że największe zmiany dotknęły walki w zwarciu. Przede wszystkim zmniejszono liczbę stref, w które można celować podczas ataku. W przypadku broni siecznej mamy ich teraz cztery, a obuchowej – trzy. Przekłada się to również na obronę: aktualnie zdecydowanie prościej blokuje się wrogie uderzenia. Na pewno zwiększyło się też okienko na doskonały blok (symbolizowany przez ikonę zielonej tarczy), co automatycznie ułatwia wykonanie szybkiego kontrataku. Kombosy działają po staremu, ale w sequelu chyba (wybaczcie, pewności tutaj nie mam) można je robić tylko za pomocą mieczy, szabli itp. Topory, pałki i maczugi dla odmiany stały się w tej grze bronią najprostszą w obsłudze, bo wystarczy umiejętnie walić nimi po łbie, żeby prędzej czy później uziemić każdego przeciwnika.

Okazji do bitki w zaprezentowanym fragmencie było tak naprawdę niewiele, bo w prologu do starć dochodziło rzadko. Nieco więcej powiedział nam późniejszy wycinek gry, który teleportował nas do Kuttenbergu, bo tam z kolei musieliśmy udowodnić wyższość jednej szkoły rycerskiej nad inną w dość długim turnieju. Nie zmienia to faktu, że wygrałem wszystkie walki podczas tej imprezy za pierwszym razem, nie odnosząc praktycznie żadnych ran. Być może wpłynęło na to ogromne doświadczenie z „jedynki” (nabiłem ponad 600 godzin w pierwszej części), być może przesadnie zawyżone współczynniki Henryka.

Ten drugi wariant miałby sens o tyle, że na tego typu pokazach raczej ułatwia się grę dziennikarzom, niż utrudnia, zwłaszcza w przypadku tak hardkorowych produkcji. W Czechach nie było czasu na szlifowanie umiejętności, za to developerom zależało, aby każdy wykonał zaplanowane w tym segmencie zadanie poboczne. Biorąc to wszystko pod uwagę, na waszym miejscu bardzo ostrożnie wyciągałbym ostateczne wnioski – pochodzące zarówno z mojego tekstu, jak i innych – odnośnie do skali tych zmian, bo niekoniecznie to, co widzieliśmy na miejscu, będzie w pełni reprezentatywne dla „pełniaka”.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Nie wycięto niczego

Jeśli chodzi o inne kwestie, to w mocy pozostaje zapewnienie twórców gry, że nie usuwali oni niczego. Zamki otwiera się wytrychem identycznie jak w pierwszej części, przesuwając żółtą kulkę po okręgu, bardzo podobnie wygląda też alchemia, choć tutaj akurat drobne zmiany widać. Co prawda aparatura jest taka sama jak w „jedynce”, ale pojawiła się opcja obniżania lub podnoszenia kociołka, dzięki czemu łatwiej możemy utrzymywać temperaturę gotowanej mikstury lub ją schładzać. Nowością okazała się możliwość dodawania składników z panelu ekwipunku – w pierwszym Kingdom Come: Deliverance lądowały one automatycznie na półce po wybraniu odpowiedniego przepisu, o ile oczywiście je posiadaliśmy.

Wszystkie receptury w księdze zawierają teraz rysunek pokazujący kolejność wykonywania czynności, ale nie uważam, by był on przesadnie pomocny. Przyjdzie wam go jednak oglądać tak czy siak, bo właśnie tam, a nie w opisie znajdziecie teraz symbol bazy, czyli cieczy stanowiącej podstawę pod eliksir. Reszta została po staremu. Surowce mielimy i przesypujemy, miksturę podgrzewamy i przelewamy, obracamy również klepsydrę, żeby odmierzyć czas. Szybkiej nauki alchemii w sequelu uniknąć się nie da, bo tak jak wspomniałem wcześniej – obowiązkowo robimy to już w prologu.

WIĘCEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Skoro o napojach mowa, to od razu wspomnę o eliksirze „sejwującym”, czyli zbawiennym sznapsie. Czesi okazali się odporni na lamenty i groźby, więc nadal będziecie zapisywać swoje postępy za pomocą tej mikstury. Jej tworzenie przebiega w identyczny sposób jak w „jedynce”, zatem weterani KCD mogą cały proces odtworzyć z pamięci. Warto tutaj dodać, że w późniejszej fazie gry pojawia się też mocniejszy wariant sznapsa, który nie tylko „zapamiętuje” nasze dokonania, ale też podnosi o dwa punkty następujące współczynniki: siłę, zręczność i żywotność. Obie wersje eliksiru da się kupić w sklepach i – co ważne – są one znacznie tańsze u kupców, niż miało to miejsce w Ratajach i okolicach. Kolejna obietnica spełniona, bo developerzy uważali, że nie same napoje, lecz ich ograniczona dostępność stanowiła główny problem w poprzedniku.

Oczywiście wszystkie alternatywy dla tego napoju pozostają w mocy. Da się zapisywać postępy, idąc spać, kończąc rozgrywkę (opcja „Zapisz i wyjdź” w menu) oraz automatycznie w punktach kontrolnych. Te ostatnie mają teraz odpalać się w questach zdecydowanie częściej i niejako mogę to potwierdzić. Robiłem nawet testy przed walkami i faktycznie po przegranej lądowałem blisko miejsca, z którego dało się powtórzyć starcie. I jeszcze jedna uwaga, bardziej w charakterze ciekawostki. Zbawienny sznaps w ogrywanej wersji gry funkcjonował jako Remedium Savegamium. Pytałem potem pięciu różnych developerów o to, czy tak zostanie też w „pełniaku”, ale żaden nie wiedział nawet, że mikstura ma w demie inną nazwę, i nie był w stanie mi odpowiedzieć. Zabawne.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Z innych wartych uwagi poprawek warto wymienić możliwość automatycznego podążania za kompanami po wciśnięciu przycisku i szybki dostęp do wybranych przedmiotów po umieszczeniu ich w sakwie lub pasie, zupełnie jak w Diablo 2. Mamy też usprawniony moduł rozmów z innymi ludźmi, pozwalający wybierać odpowiedzi nie tylko w dialogach na statycznym ekranie, lecz także podczas rozgrywki, np. w trakcie jazdy konnej u boku towarzyszy.

Panel wywołuje się lewym triggerem pada, co w oczywisty sposób nasuwa skojarzenia z rozwiązaniem obecnym w Red Dead Redemption 2. Pomysł całkiem interesujący, bo tutaj też zdarzy nam się wybierać wykluczające się odpowiedzi, co prowadzi do konkluzji, że takie pogawędki mogą mieć jakieś znaczenie dla rozwoju zadania. W kwestii rozmów dodam jeszcze, że panel perswazji został poszerzony o nowe opcje wciskania interlokutorowi kitu (teraz jest ich sześć), za to targowanie się z kupcami przebiega w identyczny sposób jak wcześniej. Tutaj żadnych zmian nie zauważyłem.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Powrót na stare śmieci

Identycznie też w Kingdom Come: Deliverance 2 się gra, o co zresztą miałem przed tym pokazem największe obawy. Odpalając przygotowane przez studio Warhorse demo, poczułem się jak w domu. Interfejs – dodajmy, że ładniejszy, choć równie przejrzysty, jak wcześniej – ma tak samo rozłożone informacje i wskaźniki, także wszystkie klawisze na padzie odpowiadają za te same funkcje co poprzednio. W zasadzie mógłbym „dwójki” doświadczać, nie czytając żadnych pomocnych komunikatów pojawiających się na ekranie, i poradziłbym sobie z nią bez problemu. Weterani „jedynki” wejdą w ten produkt jak w masło.

Największa zmiana na początku drugiej części kryje się tak naprawdę nie w mechanikach, ale w jej konstrukcji. Wprowadzenie jest bardzo długie i mocno korytarzowe, jakby Czesi woleli upewnić się, że każdy, kto grę odpali, nauczy się wszystkiego, co potrzebne, zanim Henryk zostanie spuszczony ze smyczy. Temu festiwalowi oskryptowanych zadań towarzyszy mnóstwo cutscenek i dialogów, więc fabularnie doskonale się to domyka. Łapałem się jednak na tym, że chciałbym wreszcie poczuć się jak w Skalicy, kiedy po wyjściu z rodzinnego domu i zaliczeniu obowiązkowej pogawędki z ojcem mogę robić wiele różnych rzeczy. Sequel na to w końcu pozwala, ale dopiero po minimum godzinie, dwóch ślęczenia przed ekranem.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Kiedy gra wreszcie się otwiera, dostajemy multum możliwości, jednakże przez przydługi prolog nie byłem w stanie sprawdzić ich wszystkich. Zbyt późno zorientowałem się, że powinienem skipować dialogi po ich przeczytaniu, zamiast cierpliwe wysłuchiwać każdej kwestii do końca. Gdybym zrobił to odpowiednio wcześnie, może udałoby mi się zapoznać z mechaniką kucia broni w warsztacie kowalskim, spróbować sił w zmodyfikowanej wersji gry w kości czy dokonać kilku włamów pod osłoną nocy. Taki to już jednak urok branżowych pokazów, gdzie czas jest ograniczony i trzeba go wykorzystać maksymalnie efektywnie. Podjętych decyzji żałuje się dopiero wtedy, gdy zabawa się kończy.

Potencjał w tej grze jest przeokrutny. Obie mapy kuszą znacznikami, a wskazówki przemycane w dialogach sugerują, że czeka nas sporo rozbudowanych zadań, zarówno głównych, jak i pobocznych. Dowód dostaliśmy zresztą na miejscu, kiedy w drugiej części pokazu przenieśliśmy się do Kuttenbergu. Wmieszanie się w spór pomiędzy lokalnymi mistrzami fechtunku sprawił, że odpaliła się bardzo długa misja, zwieńczona wspomnianym już turniejem, który sam w sobie trwał dobre 30 minut. Nie tylko tłukliśmy się w niej na arenie, ale też sprawdzaliśmy wcześniej umiejętności złodziejskie, a zgodnie z tym, co zostało powiedziane później, quest mógłby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby Henryk w jednym momencie zamknął usta i nie opowiedział się po żadnej ze stron. Brzmi to bardzo zachęcająco w kontekście powtórnego ogrywania produkcji, ale czy będzie warto, to się dopiero okaże za przeszło pół roku.

Audiowizualna uczta

Kingdom Come: Deliverance 2 zaliczyło ewidentny skok jakościowy, jeśli chodzi o grafikę. Otoczenie w pierwszej części na piecu nawet dziś prezentuje się wybornie, druga dokłada do tego lepsze modele postaci i animacje. Silnik CryEngine Czechom służy, choć oczywiście jego ograniczeń developerzy nie przeskoczą, więc cały dostępny obszar działania, wynoszący 25 kilometrów kwadratowych, został rozbity na dwie oddzielnie doładowywane mapy: zamek Troski z przyległościami oraz okolice Kuttenbergu. Ten oddalony jest od obecnego w prologu Suchdolu o osiem kilometrów w linii prostej, więc można założyć, że obie miejscówki wylądują razem w jednym regionie. Z kolei pierwsza mapa zawierać też będzie wieś Troskowice i to właśnie tam developerzy puszczają nas w świat samopas po przydługim wstępie.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Wszystkie te lokacje prezentują się na ekranie bardzo dobrze. Świetne wrażenie robi zwłaszcza Kuttenberg (dzisiejsza Kutná Hora), bo jest to miasto z prawdziwego zdarzenia, dom dla mnóstwa osób borykających się z codziennymi trudnościami. Jego topografia pokrywa się z obecną, choć oczywiście średniowieczne budynki wyraźnie się różnią. Zadbano o odtworzenie od dawna nieistniejących obiektów, jak choćby najstarszego ratusza, którego ścianę zdobił niegdyś zegar astronomiczny. Developerzy nie wiedzą co prawda, jak ów mechanizm w rzeczywistości wyglądał, więc zainspirowali się tym praskim. To w ogóle jest ciekawe nawiązanie, bo już w pierwszej części mogliśmy zobaczyć tarczę tego samego zegara, konkretnie na ekranie odpoczynku i snu.

Sequel czeskiego erpega nie tylko dobrze wygląda, ale też świetnie brzmi. Tworzenie muzyki ponownie powierzono Janowi Valcie i każdy, kto docenił ścieżkę dźwiękową „jedynki”, będzie absolutnie zachwycony. Więcej podobnych klimatów – dużo, dużo więcej. Moim osobistym faworytem z miejsca stała się piosenka śpiewana przez wieśniaczki. Trafia się w grze taka obowiązkowa scena, w której Henryk i Jan Ptaszek skradają się przez szuwary w kierunku piorących w rzece dam, i poświęciłem kilka cennych minut, żeby tego posłuchać. Coś niesamowitego.

Na koniec błędy – w zaprezentowanym demie były obecne, choć i tak mam wrażenie, że zrobiono olbrzymi postęp w stosunku do tego, co Warhorse zaprezentowało nam w lutym 2018 roku. Nie zmienia to faktu, że graficzne glitche się zdarzają, czasem występują problemy z egzekucją skryptów w misjach (na ogół wydają się lekko opóźnione, podobnie jak w „jedynce”) czy kolizją obiektów. Nic, co budziłoby niepokój siedem miesięcy przed premierą, bo wierzę, że czasu jest wystarczająco dużo, by naprawić to i owo. Nie ukrywam też, że tego zwyczajnie oczekuję, bo o ile małemu zespołowi mogłem kilka lat temu z bólem serca liczne niedoróbki wybaczyć, o tyle teraz moje wymagania odnośnie do jakości sequela wyraźnie wzrosły.

Kingdom Come: Deliverance 2 

Jaram się jak Skalica w 1403

Mógłbym napisać, że zwyczajnie się tą grą jaram, i wcale bym nie skłamał. Kingdom Come: Deliverance to dla mnie erpeg doskonały, pierwsza część „weszła” mi po premierze natychmiast, mimo że jeszcze chwilę przed nią byłem pewien, że odbiję się od produkcji po godzinie. W lutym przystąpię do spotkania z „dwójką” z zupełnie innej pozycji, mając większe oczekiwania i szczerą nadzieję, że zagram w sequel idealny. Wieloletnie doświadczenie nakazywałoby zachować daleko posuniętą ostrożność, ale towarzyszy mi przekonanie, że ten projekt po prostu się uda. Pokaz w Czechach zwyczajnie mnie uspokoił, więc w sumie cieszę się, że było mi dane ograć ten fragment. Cały czas pamiętam jednak podobną prezentację Cyberpunka 2077, która odbyła się w kwietniu 2020 roku – wtedy też z grubsza wszystko grało, a błędów pojawiło się niewiele.

Cieszę się jednak głównie z tego, że ten produkt zachował swoją tożsamość. Że mimo wielu narzekań dotyczących niestandardowych i czasem nie tak prostych w obsłudze mechanik twórcy nie ugięli się i zostawili je w grze, wprowadzając co najwyżej drobne poprawki. Żelazna konsekwencja w dążeniu do celu, którą docenią wszyscy ci, którzy niegdyś zakochali się w „jedynce”. Fani raczej się nie zawiodą, pozostałym polecam spróbować, bo kto wie, może doświadczycie najlepszej przygody w swoim życiu.

Pros:
  • utrzymanie mechanik znanych z pierwowzoru
  • poprawki w typie quality of life
  • duży rozmach w fabule
  • większy teren do eksploracji
  • poprawione wizualia
  • nowe bronie i aktywności
  • naprawdę duże miasto
  • oprawa muzyczna
Cons:
  • tylko błędy

3 odpowiedzi do “Zagrałem w Kingdom Come: Deliverance 2 i jaram się jak Skalica w 1403”

  1. Wszystko i tak ostatecznie rozbije się o kwestie techniczne. Ja również lubię sobie romantyzować Kingdom Come: Deliverence, bo to naprawdę gra jedyna w swoim rodzaju, ale ciężko zapomnieć, że wersje konsolowe przez wiele miesięcy po premierze były właściwie niegrywalne, a pecetowa, pomijając miliard bugów mniejszych i większych, do względnie płynnego działania potrzebowała sprzętu z przyszłości. Dla mnie osobiście największym problemem była jednak krzywa rozwoju umiejętności Henryka. O ile na początku chłopak dostawał wciry od byle obszczymura, czy nie radził sobie z otwarciem najprostszego zamka (co było fajne, immersyjne i odświeżające), o tyle bardzo szybko stawał się niepokonanym wojem/czempionem turniejów rycerskich/mistrzem złodziejstwa/nieuchwytnym zabójcą/bogaczem, którego stać byłoby na wykupienie połowy królestwa. No i ten system walki… Cenię sobie nowatorstwo, ale nie każda świeża mechanika musi być dobra. Ta nie była.
    Wierzę, że w „dwójce” uda się to wszystko poprawić i już teraz trochę żałuję, że będzie musiała mierzyć się o tytuł Gry Roku z konkurentem, którego pokonać niestety nie może.

    • Nie pamiętam, by ta krzywa rozwoju była aż tak drastyczna. Bardziej podobało mi się to, że w miarę postępów awansowaliśmy w feudalnej hierarchii i ludzie inaczej się do nas odnosili. Poza tym lubię, gdy na początku jest trud i znój, a potem łatwizna, bo na tym wg mnie polega awans w erpegach. Jako nagroda za te początkowe wertepy. No ale fakt, idąc tą drogą łatwo zepsuć balans, choć to też kwestia preferencji, bo np. ktoś może lubić solidne wyzwanie od początku do końca. I kolejna sprawa, czyli kwestia nagród branżowych. W 2024 byłoby zdecydowanie łatwiej o wyróżnienia wszelakie, bo w roku, w którym wychodzi nowe GTA w zasadzie można się rozejść 🙂 I żeby nie było – uważam, że nadchodząca gra Rockstara to absolutny pewniak, który pobije wszelkie rekordy, sprzedażowe, technologiczne, zdobytych nagród itd. Ale i tak do przygód Heńka czuję większą sympatię 🙂 Tak czy siak, będzie grubo w przyszłym roku.

    • Też nie podobała mi się walka w jedynce, do tego stopnia, że całą grę przeszedłem pod łuk.

      Co do GTA, według mnie będzie to więcej i lepiej, ale tego samego. Nie wyobrażam sobie, żeby twórcy wysilili się bardziej, do tego stopnia, że np misje będą miały różne opcje zakończenia, albo coś na zasadzie 1 i 2, gdzie wybieramy gang i to dla niego robimy konkretne misje co zmienia fabułę. Będzie dobra mechanika, jazdy, policji, całkiem spoko zadanka i duży sandbox.

Dodaj komentarz