Twórca It Takes Two nigdy nie stworzy gry-usługi. „To się nie wydarzy z Hazelight. Gwarantuję”
I jak tu nie lubić Josefa Faresa?
Raczej nie będzie przesadą stwierdzenie, że gry-usługi budzą w świecie gier praktycznie same negatywne skojarzenia. Nierzadko bowiem gracze mają w takich produkcjach poczucie, że twórcy bardziej wyciągają rękę w stronę ich portfela, niż oferują przyjemną rozgrywkę. Czasem zdarza się też, że mamy do czynienia z całkiem niezłym tytułem, który miał jakiś potencjał, ale został on całkowicie zaprzepaszczony przez agresywne metody jego monetyzacji.
Dodatkowo niektórzy developerzy zdają się nie do końca rozumieć to, jak trudno jest przekonać do siebie fanów innych gier-usług. Idealnym tego przykładem jest oczywiście Concord. Ostatnio widzimy też, że właściciele wielkich firm próbują wygrać w wyścigu o kurę znoszącą złote jaja, ale wykorzystują w tym celu studia zupełnie nieznające się na tworzeniu takich gier. Dochodzi tu zatem aspekt tego, że gracze czują, iż czas takich developerów został po prostu zmarnowany. Dodajmy do tego jeszcze fakt, że w każdej chwili taki na przykład Ubisoft może przyjść i zamknąć serwery gry.
Wszystko to doskonale rozumie twórca It Takes Two i założyciel studia Hazelight, Josef Fares – niektórzy mogą go też znać z pewnej wypowiedzi na temat Oscarów. W rozmowie z Eurogamerem podkreślił on, że jego zespół nigdy nie stworzy gry-usługi.
Myślę, że [gry-usługi – dop. red.] nie są właściwą drogą. Mam nadzieję, że coraz więcej deweloperów skupi się na swojej pasji i tym, w co wierzy. Ostatecznie widzimy wyraźnie – a Hazelight jest na to żywym dowodem – że jeśli zaufasz swojej wizji i będziesz się jej trzymać, nadal możesz dotrzeć do dużej publiczności. Chcę, żeby ludzie skupili się właśnie na tym.
Z Faresem pewnie zgodziłby się tutaj prezes Larian Studios, Sven Vincke, który udzielił podobnej przemowy na ostatnim The Game Awards. Natomiast założyciel Hazelight kontynuuje jeszcze, podkreślając, że najważniejsze jest znaleźć złoty środek.
Rozumiem, że wydawcy mają wiele obaw związanych z »kwestiami finansowymi«, ale myślę, że muszą zrozumieć, iż pracujemy tutaj z dziełami sztuki, więc powinni także szanować kreatywność. Muszą spotkać się gdzieś pośrodku. Nie można też zbytnio skupiać się na kreatywności. Nie możesz po prostu powiedzieć: »daj mi 100 milionów dolarów, chcę robić, co chcę«. Jednak musi być jakaś równowaga. Nie może to dotyczyć wyłącznie strony finansowej. Więc nie, nigdy tak się nie stanie w przypadku gry Hazelight. Gwarantuję.
Trzeba przyznać, że słowa Faresa pojawiły się w dość ciekawym momencie. W końcu dopiero co słyszeliśmy od szefa EA, Andrew Wilsona, że przyczyną kiepskiej sprzedaży Dragon Age: The Veilguard miał być brak elementów gry-usługi. Wywołany przeze mnie do tablicy Ubisoft też niestety nie wydaje się wyciągać zbyt dużych wniosków ze swoich porażek i dalej będzie próbował swoich sił w tworzeniu gier-usług. A jeśli wierzyć plotkom, to podobnie sytuacja wygląda z Sony i to nawet po premierze Concorda, choć w przypadku japońskiej firmy pozostaje nam nadzieja na to, że plany wydawnicze zmienią się po ostatnich przetasowaniach w kierownictwie.
Czytaj dalej
Za dzieciaka miłość do świata gier zaszczepiły we mnie erpegi (głównie pierwsze Baldury, Fallouty i Gothiki). Dziś mogę śmiało powiedzieć, że choć wciąż jest to mój ulubiony gatunek, to potrafię znaleźć coś dla siebie w niemalże każdym typie rozgrywki. Poza tym uwielbiam wciągać w medium gier osoby, które zupełnie go nie znają.