Twórca Split Fiction broni EA. „Wylewa się na nich gó*no, na które nie zasługują”
I jak tu nie lubić Josefa Fare… a nie, czekaj.
Electronic Arts to, delikatnie mówiąc, dość kontrowersyjna firma. Amerykański producent i wydawca gier przez lata swojej działalności wielokrotnie narażał się graczom z najróżniejszych powodów. Przede wszystkim EA ma na swoim sumieniu całkiem długą listę uśmierconych studiów. Ponadto do firmy przylgnęła łatka jednej z najbardziej chciwych korporacji w growym świecie, a sporą w tym rolę odgrywają chociażby dorzucane do gier wydawcy agresywne mikrotransakcje.
Jak się jednak okazuje, niektórzy wciąż próbują wziąć Electronic Arts w obronę. Jedną z takich osób został o dziwo szef Hazelight Studios, Josef Fares, który do tej pory raczej kojarzony był z wypowiedziami uderzającymi w antykonsumenckie praktyki, jakich m.in. dopuszcza się właśnie EA. Nie tak dawno twierdził na przykład, że nigdy nie stworzy gry-usługi i bardzo krytycznie wypowiada się chociażby o mikrotransakcjach w grach. Nie przeszkodziło mu to jednak udzielić wypowiedzi w newsletterze Knowledge, w której stwierdził, że na Electronic Arts wylewa się zbyt dużo krytyki.
Chcę oddać EA to, że naprawdę wierzy w wizję i ją popiera. Nigdy się nie wtrącają. Czasami myślę, że wylewa się na nich gó*no, na które nie zasługują. Nie wiem, jak współpracują z innymi, ale z nami jest super dobrze.
I być może faktycznie relacja między Hazelight a EA jest dobra, bo Fares potrafi postawić na swoim, a dodatkowo ma za sobą gry, które okazały się wielkim sukcesem sprzedażowym, tak więc nie ma co się dziwić, że Electronic Arts daje mu więcej swobody. Reżyser wspomina zresztą właśnie o tym aspekcie w dalszej części swojej wypowiedzi.
Czasami słyszę, jak wiele pretensji spada na wydawcę, ale myślę, że odpowiedzialność leży po obu stronach. Idealne połączenie to takie, gdy wydawca szanuje twórcę, a twórcę cechuje jasna wizja tego, co chce zrobić. Jeśli tak nie jest, istnieje ryzyko, że wydawca będzie przejmował coraz większą kontrolę.
Tutaj moglibyśmy przywołać chociażby burzliwą historię powstania Dragon Age: The Veilguard. Jak wiadomo, gra miała wcześniej inny tytuł, a koncepcja tego, jak miała wyglądać, wielokrotnie się zmieniała. Wiemy też, że EA pierwotnie chciało, by produkcja była grą-usługą i stwierdziło zresztą, że to właśnie brak elementów takiego typu gry doprowadził do kiepskiej sprzedaży The Veilguard. Jak więc tłumaczy dalej Fares, nie można dopuścić do sytuacji, w której wydawca zbyt mocno ingeruje w proces powstawania danej gry.
Wydawcy czasami popełniają błędy i podejmują głupie decyzje – »musimy to zrobić dla pieniędzy«. Dlatego mówię jasno: żadnych mikropłatności, żadnych skrzynek z łupami. Myślę, że bardzo ważne jest zrozumienie, iż pracujemy kreatywnie. Musimy popchnąć medium do przodu. Nie możemy wdrożyć tego gó*na i w Hazelight nigdy się to nie wydarzy.
Na pewno można zrozumieć to, co chce przekazać szef Hazelight Studios, ale wydaje się, że kluczem jest tu raczej to, iż Fares opowiada o tym wszystkim tylko z własnej perspektywy. Jeśli spojrzymy na wspomniane BioWare, to EA nie wygląda już na tak wspaniałego partnera. Niewątpliwie po tych słowach nieskazitelny wizerunek Faresa może nieco ucierpieć, w końcu, jak powiedziałem, trudno, by bronienie jednej z najbardziej znienawidzonych przez graczy firm spotkało się z jakąkolwiek aprobatą.
Czytaj dalej
Za dzieciaka miłość do świata gier zaszczepiły we mnie erpegi (głównie pierwsze Baldury, Fallouty i Gothiki). Dziś mogę śmiało powiedzieć, że choć wciąż jest to mój ulubiony gatunek, to potrafię znaleźć coś dla siebie w niemalże każdym typie rozgrywki. Poza tym uwielbiam wciągać w medium gier osoby, które zupełnie go nie znają.