[Retrohistorie Smugglera] "Family gejm!", czyli historia konsoli Pegasus
Ta konsolka to taki komputerowy odpowiednik Fiata 126p. Małe to i przestarzałe – ale kiedyś bardzo w Polsce popularne i do dziś szczerze kochane przez posiadaczy. A do tego wiąże się z nią dość ciekawa historia.
Procesor: 8-bitowy, 1,79 MHz
Rozdzielczość: 256 x 240
Paleta 64 kolorów (maks. 25 wyświetlanych równocześnie)
Dźwięk: 5-kanałowy mono
Nośnik danych: cartridge
Kontrolery: pady, pistolet
Dawno, dawno temu, bo pod koniec XIX wieku, powstała w Japonii firma Nintendo. Pomińmy jej złożone losy, nam wystarczy wiedzieć, że w latach 70. XX wieku zainteresowała się grami wideo. Zaczęła skromnie jako dystrybutor pierwszej w historii branży konsoli – Magnavox Odyssey. Potem rozpoczęła produkcję automatów do gier (z kultowym Donkey Kongiem na czele). A gdzieś w okolicach 1983 stworzyła konsolę do gier, Famicom, czyli Family Computer, która w 1985 po pewnych modyfikacjach zrobiła międzynarodową karierę pod nazwą NES.
Rok 1990, Polska
PRL dopiero co wyzionął ducha. „Mamy kapitalizm, jesteśmy wolni, weźmy los w swoje ręce” – zachęcają w gazetach i TV. I ludzie traktują to poważnie. Każdy chce zostać milionerem. (W sumie to sporo już jest, bo średnia pensja oscyluje w granicach miliona zł. A że dolar wart jest 10 000 złotówek, to już inna sprawa). Wszędzie na ulicach stoją łóżka polowe, na których dzisiejsi właściciele hurtowni i szanowni prezesi spółek handlują „mydłem i powidłem”. Jednym z takich przedsiębiorczych biznesmenów w dekatyzowanych dżinsach i czarnych mokasynach jest Marek Jurkiewicz. Pomysłów na pomnożenie kasy mu nie brak. To kupił posrebrzane łańcuszki i sprzedał z wielkim zyskiem w NRD, to opchnął partię produktów znanej firmy stworzonych w Chinach bez wiedzy i zgody posiadaczy praw do tej marki... Potem przychodzi czas na handel ciuchami. Obroty systematycznie rosną, ale konkurencja nie śpi.
Aby dobrze zarobić, warto kupować towar u źródła, a nie od pośrednika, więc Jurkiewicz wybiera się do Tajlandii, gdzie można bardzo tanio nabyć rozchwytywane wówczas w Polsce „marmurkowe” dżinsy. Tam po raz pierwszy ma kontakt z grami wideo... i wsiąka w nie po uszy. I w nagłym olśnieniu dochodzi do wniosku, że inni pewnie też bardzo chętnie by sobie w coś takiego pograli, gdyby tylko mieli na czym. Błyskawicznie zmienia plany i zamiast kontenera spodni kupuje partię lokalnych podróbek Famicoma. Te schodzą w Polsce jak ciepłe bułeczki. Jurkiewicz już wie, że trafił na żyłę złota. Ale ma problem.
BobMark International Joint Venture
Tym problemem jest brak wystarczającej ilości gotówki, by rozkręcić porządny biznes – konsola kosztuje w hurcie dużo więcej niż para spodni, a żeby dostać dobrą cenę, trzeba ich naraz kupić przynajmniej kilkaset. Wtedy spotyka Dariusza Wojdygę, kumpla ze studiów, który dysponuje odpowiednim kapitałem. Tak powstaje spółka z ograniczoną odpowiedzialnością BobMark International Joint Venture. „International” to dlatego, że do grona wspólników dołączają jeszcze pewnego Duńczyka – bo dzięki obecności „kapitału zagranicznego” można było wówczas płacić sporo mniejsze podatki. Sam kapitał zresztą wynosił (w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki) 230 000 zł. I ta kasa wystarczyła, by na zawsze wpisać się w historię polskiej branży growej.
Pegasus, czyli Famiklon
BobMark zamówił u Tajwańczyków pierwszą partię podróbek nintendowskiego Famicoma, a zakupione ustrojstwo ochrzcił nazwą Pegasus. Pierwotnie owa konsola nosiła po prostu suche i mało sexy oznaczenie MT-777DX i była produkowana przez firmę Micro Genius. Żeby było śmieszniej, później pod tym logo panowie sprzedawali też inne klony Famicoma, dość znacznie różniące się wyglądem od wersji MT. Ale to ten model cieszył się statusem kanonicznego i kultowego, także z uwagi na najlepszą jakość wykonania. (Choć późniejszy IQ-502 też był bardzo dobry – powstały zresztą jego trzy różne wersje i masa ich mutacji). W pudełku – na którym pysznił się napis Nintendo System(*) – znajdowała się konsola, dwa pady, cartridge z pięcioma grami, zasilacz, dość symboliczna instrukcja oraz kabel do podłączenia pod wyjście antenowe telewizora. (Pistolet dołączano zwykle w osobnym opakowaniu). Całość kosztowała początkowo około 150-170 dzisiejszych zł, czyli taką „mniejszą połowę” ceny Commodore 64 z magnetofonem. A warto wiedzieć, że jeśli idzie o parametry obrazu i dźwięku, Pegasus wygrywał z każdym ówczesnym ośmiobitowcem.
(*) Dziś po kwadransie od rozpoczęcia sprzedaży tak otagowanej konsoli – nawet logos Pegasusa sugerował związki z Nintendo – np. charakterystyczna owalna ramka wokół nazwy – horda prawników zapewne rozdarłaby BobMark na strzępy... A potem by te strzępy starannie przeżuła, wysysając każdą kroplę krwi. Wtedy nikt się takimi drobiazgami nie przejmował. Szalone lata!
Dwa podstawowe modele Pegasusa (bo w sumie było ich więcej)
Debiut Pegasusa w Polsce został wsparty kampanią reklamową w telewizji, lansującą „rodzinną grę komputerową, „Pegasus – family gejm” (takie spoty jak ten wyżej emitowano systematycznie przed dobranockami), i prasie – m.in. w komiksach TM-Semic. (Jakiś czas potem w Secret Service zrecenzowano gry na Pegasusa – był to początek działu konsolowego w tym piśmie). A BobMark udzielał się m.in. jako sponsor nagród w arcypopularnym wówczas programie „Randka w ciemno”. Aż się prosi, by podsumować to frazą „mieli rozmach... skubańce!”. Pegasus z miejsca stał się wielkim obiektem pożądania ówczesnych dzieciaków. Już nie zegarek elektroniczny z siedmioma melodyjkami, już nie lalka Barbie lub figurka Transformera albo GI Joe, rower BMX lub klocki Lego, a owa konsola stała się wymarzonym prezentem dla „komunistów” czy pod choinkę. W sumie sprzedano w Polsce około miliona sztuk Pegasusa.
Kilka reklam Pegasusa z prasy branżowej
Miłe złego początki
Pamiętacie, z jakim kapitałem startowali panowie z BobMarku? To wiedzcie, że w 1992 ich zysk (nie obrót, a czysty zysk!) to już ok. 3 milionów dzisiejszych złotych. A pamiętajcie, że wtedy pensja rzędu 200-250 zł netto była czymś normalnym. Jesteście pod wrażeniem? Phi, to nie wiecie, że w 1993 zarobili ponad dwa razy tyle. Ale sielanka nie trwała zbyt długo. Inni też chcieli wykroić coś dla siebie z tego tortu. Na rynku zaczęło się pojawiać coraz więcej ściąganych z Tajwanu i Malezji kompatybilnych z Famicomem klonów. Co je różniło od konsol BobMarku? Często znacznie gorsza jakość wykonania oraz brak firmowego serwisu. Liczyło się tylko, by wcisnąć kupiony w hurcie za garść dolarów szrot klientowi i zgarnąć kasę. Do tego owe awaryjne jak diabli gnioty też bezczelnie sprzedawano jako… Pegasusy, psując markę i odstraszając nowych klientów. BobMark sam sprzedając podróbę sygnowaną logiem Nintendo, od podróbek podróbki – powoli – ginął.
Jego właściciele próbowali „uciec do przodu”, wprowadzając na rynek Pegasusa w wersji 16-bitowej (czyli podróbkę konsoli Sega Mega Drive, KW-501, nazwaną Pegasus Power), oferującego dużo lepsze parametry audiowizualne, co jednak niewiele im pomogło. Trend się załamał, Pegasus był już passé, kojarzony z bardzo awaryjną tandetą. W 1995 zyski z jego sprzedaży stały się symboliczne, ale wcześniej zgromadzony kapitał nadal pozwalał firmie nieźle funkcjonować na rynku. BobMark postanowił wtedy zmienić front i zamiast sprzedawać podróbki (wśród których był też Pegasus Game Boy!) został oficjalnym polskim dystrybutorem 32-bitowej konsoli Sega Saturn. Idea słuszna, ale postawiono na złego konia, bo Saturn nie przyjął się na rynku, przegrywając konkurencję z PlayStation. Zniechęceni tym wspólnicy całkowicie odpuścili sobie branżę elektroniczną, a pozostałe im (ciągle bardzo konkretne) pieniądze zainwestowali m.in. w produkcję... napoju Hoop Cola. To taka poniekąd Coca-Klona. Ech, te stare nawyki.
Nieśmiertelny
Formalnie rzecz biorąc, Pegasus umarł ostatecznie gdzieś w końcówce lat 90., wypchnięty z rynku przez konsole nowej generacji oraz coraz popularniejsze pecety. Ale nie dajcie się nabrać na tę wersję wydarzeń. On żyje nadal. Działające egzemplarze szybko znikają z półek komisów i aukcji na eBayu i Allegro, podobnie zresztą jak kartridże – najsłynniejszy zestaw gier, „168 in 1”, w fabrycznej folii potrafi osiągnąć cenę kilkuset złotych. Ba, są w Polsce sklepy, gdzie można kupić współczesne akcesoria (np. pistolety, pady, zasilacze) kompatybilne z owymi konsolami!
Dawni użytkownicy Pegasusa, a dziś Poważni Panowie Na Stanowiskach, gdy już wyszli z korporacyjnego wieżowca i pocałowali na dobranoc żonę i dzieci, gdzieś w środku nocy nadal wyjmują z szafek pożółkłe i poobijane pudełka. Podpinają konsolkę do telewizora, zgodnie ze starożytnym zwyczajem przedmuchują „kasetę” (**) i z łezką w oku pocinają w Contrę, Tanki czy Super Mario Bros.
(**) Przedmuchiwanie miało usunąć rozmaite paprochy, które mogły dostać się do złącza i uniemożliwiały odpalenie gier.
999 999 in 1 Najpopularniejszym zestawem gier na Pegasusa był cartridge z dumnym nadrukiem „168 in 1”. Teoretycznie zawierał 168 tytułów, choć w praktyce było ich kilkanaście, a reszta była tylko wariantami tych pierwszych, często zresztą po prostu chamsko zerżniętymi z oryginału, a różniącymi się od pierwowzoru np. logosem albo kolorem postaci. Fani cenili też tzw. „Złotą Piątkę”, czyli catridge z pięcioma grami: Big Nose The Caveman, Big Nose Freaks Out, The Fantastic Adventures of Dizzy i Micro Machines – jeden z nielicznych, który można było legalnie kupić. Dystrybuowała go bowiem firma BobMark, zapakowanego w eleganckie pudełko, a w środku była nawet polska instrukcja do gier. A wszystko za 69 zł. (Zabawne, że na Allegro ostatnio znalazłem ten zestaw w bardzo dobrym stanie w praktycznie identycznej cenie). W miarę upływu czasu na rynku pojawiały się zestawy (oczywiście pirackie) z nadrukami typu „200 in 1”, „500 in 1”, „999 in 1”, aż do „999 999 in 1”, ale to już uznano za lekką przesadę. Kupujący owe kartridże – swoją drogą w instrukcji obsługi Pegasusa uporczywie nazywane „kasetą z grami” – u „dystrybutorów” na bazarze mieli jednak prostą metodą oceny atrakcyjności zestawu. Należało po prostu zważyć takowy w ręce. Im był cięższy, tym większa szansa, że zawierał więcej kostek ROM-u, a więc i więcej gierek lub np. jedną grę, ale bardzo rozbudowaną.
Czy wiesz, że… Gdy w Polsce furorę robił Pegasus, Rosjanie na potęgę kupowali konsolę Dendy, czyli w sumie Pegasusa. Bo to również była podróbka Famicoma, do tego produkowana przez tę samą tajwańską firmę! Do tego obie nazwy wywodziły się od zwierząt – symbolem naszej był mityczny skrzydlaty koń, rosyjskiej – sympatyczny antropomorfizowany słonik, widoczny w logosie konsolki. I w sumie losy obu klonów (jak i ich dystrybutorów) w obu krajach potoczyły się bardzo podobnie.
Podobało się? To zerknij też tutaj, do innych retro-historii.
Pierwsza gra na PC
Wzlot i upadek sir Clive’a Sinclaira, twórcy ZX Spectrum
Kulisy powstawania gry Earth 2140
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.