50 lat Atari! Część pierwsza: Mormon, który marzył
50 lat po narodzinach legendarnej firmy przybliżam jej zawiłe dzieje i losy tworzących ją ludzi. W tym odcinku: Nolan Bushnell straszy sąsiadów lądującym UFO, fantazjuje o elektronicznym automacie do gier, poznaje przyjaciół, którzy pomogą mu zbudować potęgę Atari, i realizuje z nimi pewien genialny pomysł.
...z małą pomocą przyjaciół
Bushnell zapytał Dabneya, czy jego pomysł da się zrealizować – tzn. czy można wygenerować na ekranie telewizora punkt, którym dałoby się programowo sterować, wykorzystując do tego wyłącznie układy TTL, czyli scalaki oparte na tranzystorach bipolarnych. Ted, specjalizujący się w tych zagadnieniach, zamyślił się, po czym uznał, że tak, w sumie jest to teoretycznie osiągalne. A teoretycznie dlatego, że właściwie nikt nie próbował dotąd sprawdzić tego w praktyce. Bo i po co? Na koniec Dabney zadał oczywiste pytanie: „A czemu cię to interesuje?”. Bushnell nie zamierzał kumplowi ściemniać i wyznał, że marzy mu się stworzenie w pełni elektronicznego automatu typu coin-up i zarobienie na tym kupy kasy. A następnie zapytał: „Wchodzisz w to?”. Ted bez wahania skinął głową. Tak to się wszystko zaczęło.

Natychmiast po powrocie do domu Dabney rozpoczął prace nad technologią, którą później nazwał „spot motion circuit”. Wyeksmitował nawet swą córkę, Terry, z jej pokoju, by przekształcić pomieszczenie w warsztat. (Co na ten temat sądziła Terry, historia milczy, ale ja się domyślam). Żeby było śmieszniej, Bushnell zrobił dokładnie to samo – na czas prowadzenia badań również przejął pokój swojej córki, Britt(*). Dlaczego obaj nie wykorzystali – jak przystało na geeków – tak symbolicznych miejsc przeznaczonych do podobnych działań, jak garaż lub piwnica, tego nie wiadomo.
(*) W swoich wspomnieniach Dabney twierdził, że to akurat nie jest prawdą, tzn. Bushnell troszkę ubarwił tę historię. Dowodem na to miał być m.in. charakter ówczesnej żony Nolana, która była bardzo pedantyczna, a więc też wyczulona na punkcie porządku. „Nie pozwoliłaby mu wnieść do domu choćby lutownicy” – kpił z kumpla Dabney.
Świat należy do nas!
Codziennie po pracy obaj zamykali się na parę godzin w swych królestwach i przygotowywali prototyp urządzenia, które później miało być znane jako Computer Space. Nie popisali się jednak przesadnie kreatywnością, wymyślając założenia samej gry – zamierzali po prostu sklonować Spacewar!, gdyż jej zasad nie chronił żaden patent. Z pomocą Steve’a Bristowa (którego zresztą nie wtajemniczyli wtedy do końca w to, co robili) zaprojektowali płytę główną automatu, na której upakowali około 20 scalaków, kilkadziesiąt diod, kondensatorów itd. Owe układy elektroniczne kosztowałyby ich jakieś 100 dolarów, gdyby nie to, że mieli je za darmo, bo Ampex pozwalał pracownikom korzystać w ich prywatnych projektach ze swych zapasów magazynowych (oczywiście pod warunkiem, że nie przeginali). Panowie wydali więc tylko 50 dolców na nieduży, czarno-biały, kupiony na wyprzedaży garażowej telewizor turystyczny przerobiony później przez Dabneya na monitor.

W końcu niemożliwe stało się faktem. Oto po kilku tygodniach Bushnell i Dabney mieli działający prototyp urządzenia, którego całkowity koszt produkcji szacowali na nie więcej niż 400-500 dolarów. Tak narodził się Computer Space, pierwszy elektroniczny automat do gier arcade! Świat leżał u ich stóp! Przynajmniej tak im się zdawało. Ale świat nic o tym nie wiedział. A prawdziwe problemy miały się dopiero zacząć.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Czytaj dalej
Byt teoretycznie wirtualny. Fan whisky (acz od lat więcej kupuje, niż konsumuje), maniak kotów, psychofan Mass Effecta, miłośnik dobrego jedzenia, fotograf amator z ambicjami. Lubi stare, klasyczne s.f., nie cierpi ludzkiej głupoty i hipokryzji, uwielbia sarkazm i „suchary”. Fan astronomii, a szczególnie ośmiu gwiazd.