Spędziłem 50 godzin w Kingdom Come: Deliverance 2, a nawet nie popchnąłem fabuły do przodu. Oto moje pierwsze wrażenia
Podejrzewałem, że będzie dobrze, kiedy developerzy ze studia Warhorse postanowili dostarczyć nam pełną wersję Kingdom Come: Deliverance 2 do testów dokładnie miesiąc przed jej premierą. Taki ruch sugerował, że wnioski z niezbyt udanego startu poprzednika zostały wyciągnięte, a sequel jednego z najlepszych erpegów w historii musi być w co najmniej niezłej kondycji.
Nie zamierzam trzymać was w niepewności: to się potwierdziło. Choć wciąż uważam, że widziałem w tej grze stosunkowo niewiele, to po długiej wizycie w Czeskim Raju pokuszę się o stwierdzenie, że fani przygód Henryka nie powinni odkładać decyzji o kupnie „dwójki”, wręcz przeciwnie.
Na wstępie jednak muszę wyjaśnić warunki recenzenckiej gry. Studio Warhorse rzeczywiście przekazało nam „pełniaka” już na początku stycznia, ale nie oznacza to, że w niniejszym tekście będziemy nawiązywać do całej zawartości produkcji. Blokadę informacyjną oparto na zadaniu „Swaćba”, które stanowi jeden z pierwszych dużych questów głównego wątku fabularnego, oczywiście po przejściu obowiązkowego prologu. Nie okazało się to jednak dużym problemem, gra pozwoliła bowiem bez przeszkód zwiedzić całą startową mapę, wykonać sporo zadań pobocznych i przede wszystkim gruntownie przyjrzeć się wszystkim kluczowym mechanikom rozgrywki. Dla porządku dodam, że te tzw. pierwsze wrażenia to w zasadzie raport po spędzeniu z dziełem Warhorse okrągłych 50 godzin. Tak, tyle czasu bawiłem się w Bohemii bez pchnięcia fabuły do przodu.
Przyjaźniejsza w pierwszym kontakcie
Można było mieć wcześniej drobne obawy, że Warhorse ulegnie i uprości zmagania, dlatego od razu napiszę, iż gra nie stała się mniej hardkorowa od swojej poprzedniczki. Czuć jednak, i to również musi głośno wybrzmieć, że twórcy wyciągnęli pomocną dłoń do tych graczy, którzy polegli w walce z „jedynką”. Zabieg ten zresztą naturalnie wpleciono w fabułę. Na początku przygody Henryk jest bowiem całkiem doświadczonym bohaterem, ale wskutek pewnych zdarzeń (z powodu spojlerów opisywać ich nie będę) jego statystyki zostają mocno obniżone już w prologu. Warto podkreślić, że mocno, ale nie do zera.
Oznacza to, że syn kowala nie musi wszystkiego uczyć się od podstaw i bazowe czynności, takie jak otwieranie zamków, walka mieczem czy strzelanie z łuku, są teraz łatwiejsze do przełknięcia dla laika niż w 2018 roku. Oczywiście ta taryfa ulgowa to wyłącznie zasłona dymna, bo nadal trzeba nabierać wprawy, systematycznie podnosząc liczne umiejętności poprzez praktykę, ale zupełnie inaczej wygląda to na starcie, kiedy w większości statsów mamy wbitą co najmniej piątkę, a nie okrągłe zero. Swoją drogą, górna granica wartości wszystkich współczynników wynosi 30, więc siłą rzeczy i tak czeka was długa droga do wymaksowania postaci.
Przytomnie też skonstruowano wspomniane otwarcie. Developerzy postanowili nie zostawiać niczego przypadkowi, więc już na wstępie zapoznamy się z wszystkimi kluczowymi mechanikami rozgrywki: strzelaniem z kuszy, używaniem perswazji w dialogach, karmieniem psa, walką w zwarciu, skradaniem się, otwieraniem zamków, zbieraniem ziół, przygotowywaniem mikstur, a nawet grą w kości. Początek gry wydaje się przez to bardzo długi, ale gdy Czesi wreszcie oddają lejce w nasze ręce i mówią „powodzenia”, to przynajmniej wiemy już, czego możemy dokonać, a czego nie. Później jesteśmy zresztą często atakowani różnego rodzaju podpowiedziami, które przypominają o istotnych funkcjach i udzielają cennych wskazówek.
Poprawiny
Sequel przynosi wiele zmian, i to najróżniejszego typu. Weterani „jedynki” szybko zauważą masę poprawek podnoszących komfort obsługi samej gry. Henryk nie musi wchodzić już w pełny dialog z kupcami tylko po to, żeby wybrać opcję handlu, ponieważ ta dostępna jest z poziomu szybkiego menu po zbliżeniu się do sprzedawcy. Nie trzeba też samodzielnie podążać za bohaterami w questach, bo istnieje opcja śledzenia postaci, zarówno pieszo, jak i konno. Przerobiono także cały ekran ekwipunku, układając przedmioty na widoku głównym w przejrzystych kategoriach.
Wyeliminowano nawet upierdliwą przypadłość pierwszej części, polegającą na drastycznym spowolnieniu czasu w trakcie snu i odpoczynku, kiedy wskazówka zbliża się do wybranej na tarczy godziny. Ponadto wprowadzono możliwość złożenia trzech zestawów ubrań i ich zmiany jednym przyciskiem w locie, a do dolnego paska dołączono ekran szybkiego wyboru zarówno broni, jak i przedmiotów zużywalnych, np. jedzenia i eliksirów. Liczba wolnych slotów uzależniona jest od noszonych pasów i sakw.
Kolejne zmiany dotyczą doskonale znanych już mechanizmów. Przebudowano alchemię, pozwalając Henrykowi sterować położeniem kotła nad ogniem, co komplikuje proces warzenia płynów poprzez zwiększenie roli czasu pichcenia. Same mikstury mają teraz aż cztery różne poziomy jakości, a każdy z nich nagradza nas dodatkowymi efektami. Przykładowo: sznapsy po wypiciu wzmacniają też niektóre bazowe atrybuty, a przyznawany bonus uzależniony jest od klasy mikstury. Zmodyfikowano także pozyskiwanie roślin. Wywalono umiejętność zielarstwa, a Henryk zbiera różne ilości ziółek w zależności od ich typu i współczynnika przetrwania. Mało tego, składniki psują się z czasem w ekwipunku, na podobnej zasadzie jak jedzenie, więc teraz musimy użyć suszarni, by kwiatki nie utraciły przydatności.
Czesi wprowadzili też drastyczne ograniczenia w wewnętrznej ekonomii. Nie da się już pompować portfela kupców byle jakimi przedmiotami, by potem odbierać wypracowany przez nich urobek z dobrze chronionych skrzyń. Handlarze zawsze operują niewielkimi kwotami, nawet gdy wrzucimy im tonę śmieci, więc znoszenie gratów w celu nabijania kabzy handlarza stało się z automatu nieefektywne. Skorygowano również ceny poszczególnych towarów. Bardziej ekskluzywne przedmioty nadal są droższe od innych, lecz kwoty nie sięgają już astronomicznych sum.
W KCD2 mamy większe poczucie, że warto zarabiać pieniądze, ale też nie sprowadzono tego procesu do szybkiego wzbogacania Henryka przegiętymi sposobami już na początkowym etapie zmagań, co w zasadzie zabijało całą przyjemność z operowania gotówką w pierwszej części. Biorąc to wszystko pod uwagę, mniej opłacalna finansowo stała się również kradzież, bo nawet jeśli wyniesiemy pod osłoną nocy ze sklepu cały asortyment, to i tak nie będziemy mogli go potem sprzedać za jednym zamachem, co najwyżej na raty.
Remedium savegamium
Zmagania zapisujemy za pomocą znanych już z „jedynki” sposobów, ale zmieniło się podejście do sznapsów. Wycięto perki związane z autogotowaniem, za to teraz możemy stworzyć wcześniej więcej płynów z jednej porcji składników – na bardziej zaawansowanym poziomie alchemii maksymalnie sześć. Oznacza to, że średnio wprawiony kucharz jest w stanie nosić przy sobie kilkadziesiąt butelek z ratującym dupsko napojem bez konieczności siedzenia pół dnia w laboratorium. To ewidentnie ukłon w stronę tych ludzi, którzy nie potrafili przebrnąć przez tę grę bez moda na quicksejwa. Sznapsy da się też oczywiście ukraść lub kupić i – co ważne – są one dużo tańsze niż w „jedynce”, choć niekoniecznie, mimo przedpremierowych zapowiedzi, powszechniejsze.
Skoro o rzemiośle mowa, pojawiła się też mocno oczekiwana przed premierą możliwość kucia broni. Kowalska minigra okazuje się całkiem sprawnie zrealizowana i zwyczajnie przyjemna, choć podobnie jak w przypadku alchemii trzeba poświęcić jej odrobinę wolnego czasu. Dostępny wachlarz produktów ograniczają unikatowe schematy, więc jest to kolejna grupa przedmiotów, za którą zawsze warto się rozglądać, zwiedzając świat.
Rewolucję przeszedł również system umiejętności, ale w znacznie mniejszym zakresie, bo zasady dotyczące ich rozwijania i uruchamiania przydatnych perków są żywcem wyjęte z pierwszej części. Zmieniły się tak naprawdę tylko same skille, ponieważ te mniej potrzebne, jak choćby wspomniane wcześniej zielarstwo, zaczęły wchodzić w zakres ogólniejszych sztuk – w tym przypadku przetrwania, w którym zawierają się także łowy. Podobnie potraktowano kradzieże, gdzie nie mamy już rozróżnienia na otwieranie zamków i sięganie do kieszeni enpeców – teraz oba działania pompują „złodziejstwo”. Samych perków, w polskiej wersji zwanych atutami, jest w „dwójce” aż 277!
Walka z walką
Coś niecoś wypada na koniec wspomnieć o walce, bo to element rozgrywki, który te prawie siedem lat temu dla wielu okazał się zwyczajnie nie do przejścia. Charakterystyczna rozeta umożliwiająca zmianę położenia broni nadal jest obecna, lecz liczba kierunków ataku i obrony została wyraźnie zmniejszona. Mam wrażenie, że wydłużono też okienko na doskonały blok, wskutek czego trudniej dać się zabić w klasycznym pojedynku. Poważniejszy problem stanowią wyłącznie potyczki z kilkoma niemilcami jednocześnie, no ale tutaj nie ma zmiłuj – kiedy wrogów kupa, to kluczowa okazuje się przede wszystkim częsta zmiana pozycji. Walący nas po plecach rywal to zawsze utrapienie, w prawdziwym życiu także.
Możemy sobie oczywiście w walce pomóc, np. korzystając z bardzo mocnych kusz i dużo szybszych łuków, jednak do bezpośredniej konfrontacji z grupą zbirów i tak prędzej czy później dojdzie, bo taka już natura tej serii. Wydaje mi się, że ogólnie gra się łatwiej, ale moja ocena nie jest do końca miarodajna, wszak tuż przed rozpoczęciem „dwójki” wymaksowałem od zera „jedynkę”. Na pewno jakieś koło ratunkowe dla nowicjuszy zostało przez developerów rzucone. Weterani z kolei, mimo mniejszej liczby opcji, także nie powinni czuć się niezadowoleni, jako że ogólnie dodano do sekwencji starć sporo nowych animacji i wykończeń. Podsumowując, każdy powinien być zadowolony.
To naprawdę tylko mała część zmian, jakie przynosi sequel, bo po opisaniu wszystkiego, co zdołałem samemu odkryć, niniejszy artykuł zrobiłby się trzy razy dłuższy. Dość powiedzieć, że Henryk kieszonkowiec może podejmować się kradzieży z dwóch sakiewek każdego enpeca, a trudność procesu uzależniona jest od tego, czy ofiara nosi kosztowności z przodu, czy z tyłu pasa. Mógłbym też poświęcić więcej miejsca rozwojowi bohatera, a konkretnie przyznawaniu punktów doświadczenia za podejmowane działania. Pierwszy z brzegu przykład to piesza wędrówka w warunkach przeciążenia. Po przekroczeniu limitu udźwigu nadal nie zajmiemy miejsca w siodle i będziemy poruszać się wolno, ale teraz Henryk zacznie dostawać punkty do siły i witalności po przejściu każdego metra. Takich małych, trudnych do zauważenia poprawek w grze nie brakuje. Tutaj jednak postawimy kropkę, wszak omawiamy w zasadzie początkowy fragment tej produkcji.
Fantastyczna przygoda
Choć w zasadzie nie doświadczyłem fabuły w większym zakresie, dalsze dzieje Henryka zapowiadają się już teraz niezwykle interesująco. Zwiastuny przedpremierowe trochę mylą tropy, bo sugerują, że Kingdom Come: Deliverance 2 to ciągła jatka i wielkie starcie zwaśnionych sił. Niewykluczone, że w tę stronę opowieść skręci w późniejszej fazie rozgrywki, ale początek zupełnie tego nie pokazuje. Mamy tutaj dokładnie taką samą sielankową atmosferę jak w „jedynce”, a nasz bohater zajmuje się raczej typowymi problemami zwykłych ludzi, podejmując czasem ważne decyzje odnośnie do dalszej egzystencji poznanych osób. Questy poboczne okazują się długie, ciekawe i pomysłowe, nierzadko możemy sprostać napotkanym wyzwaniom na różne sposoby. Swoboda jest tutaj absolutnie kluczowa i tylko od nas zależy, jak wykorzystamy zdobywaną wiedzę do osiągnięcia sukcesu.
Cieszy też niezmiernie, że autorzy chętnie w tym całym kotle mieszają, i to na rozmaite sposoby. Pamiętacie rozmówki z Kumanami, z którymi Henryk nie był w stanie się dogadać ze względu na barierę językową? Takich akcji pojawia się w sequelu więcej, bo mamy do czynienia z Romami, Niemcami, no i oczywiście Polakami, choć akurat tutaj żaden nasz rodak problemów w zrozumieniu obcej Czechom mowy nie napotka. Najbardziej raduje mnie jednak fakt, że często proponowana droga do osiągnięcia sukcesu nie jest tą jedyną słuszną. Sami dostosowujemy działania do tego, czym dysponujemy i co umiemy. Niech za przykład posłuży Orzech, który teraz przydaje się do tropienia poszukiwanych osób po powąchaniu należących do nich przedmiotów. Jeśli psa nie mamy, cóż… trzeba to zrobić inaczej.
Dodam jeszcze, że pierwsza z dwóch map dostępnych w KCD2 jest na tyle rozległa, by móc spędzić na niej co najmniej kilkadziesiąt godzin i mieć co robić. Wzorem „jedynki” opowieść o Henryku nie koncentruje się na skreślaniu z listy kolejnych zleceń. Najlepsze przygody kreujemy tutaj my sami, a spotykani po drodze – nierzadko w kompletnie nieoczywistych miejscach – ludzie jedynie wzbogacają to doznanie. Poczucie braku kajdanów to chyba największa zaleta tej produkcji – w tym świecie chce się zwyczajnie przebywać, nawet jeśli w danym momencie nikt nie każe nam robić niczego konkretnego.
Błędy są, ale jest też ogromny skok jakościowy
Na koniec jeszcze kilka słów o tym, jak ta gra sprawuje się. Nie ukrywam, że specjalnie wybrałem na pierwszy przejazd wersję na PlayStation 5, bo w 2018 roku to właśnie edycja plejakowa wydawała się najsłabsza. W tym momencie, a piszę te słowa cztery tygodnie przed premierą, „dwójka” działa lepiej i wygląda ładniej na konsoli niż „jedynka” po latach siedmiu. Byłem szczerze zaskoczony wysoką jakością tej produkcji i brakiem dropów w trybie jakości, gdyż spodziewałem się, że CryEngine okaże się raczej kulą u nogi dla developerów, a nie narzędziem, które da się w pełni okiełznać i stworzyć na jego bazie rozbudowanego erpega. Cóż, pomyliłem się, ale nie powiem, żeby spędzało mi to sen z powiek, wręcz przeciwnie.
Oczywiście miejcie świadomość tego, że bugi w przedpremierowej wersji gry są obecne. Przez te 50 godzin napotkałem różne glitche graficzne i problemy z kolizją obiektów, inni mieszkańcy świata też nie zawsze zachowywali się tak, jak powinni. Największą bolączką okazały się jednak błędy w skryptach. Raz zadanie nie chciało ruszyć do przodu, bo w animacji mycia twarzy zaplątał się kluczowy bohater niezależny, ale wczytanie sejwa akurat rozwiązało problem. Napotkałem też cholernie uciążliwy i powtarzalny bug, który po prostu wywalał całą aplikację, kiedy zbliżałem się do zamkniętych skrzyń. Podejrzewając, że tutaj namieszał wykonany przed momentem quest, załadowałem stan gry sprzed jego ukończenia i wszystko w cudowny sposób wróciło do normy.
Nawet jednak te mankamenty nie zmieniły mojego ogólnego odbioru Kingdom Come: Deliverance 2, bo bawię się absolutnie wybornie. Zostało jeszcze sporo czasu do premiery, twórcy zapewne otrzymują raporty o wykrytych błędach na bieżąco, więc istnieje duże prawdopodobieństwo, że w momencie, kiedy to wy zanurzycie się w tym fantastycznym świecie, wszystko już będzie w najlepszym porządku. Trzymam zresztą za to kciuki, ponieważ nowe dzieło studia Warhorse to tytuł, który na ten moment ma szansę powalczyć o tytuł najlepszej gry roku, i liczę, że w tego typu zestawieniach ostatecznie się znajdzie. Pamiętajcie jednak, że jestem daleki od „zamknięcia” całości, więc z ostatecznym werdyktem wstrzymam się do 3 lutego. Wtedy to właśnie na łamach naszego serwisu pojawi się pełnoprawna recenzja.
Czytaj dalej
Gram od 1985 roku i nadal mi się nie znudziło. Miałem być informatykiem, skończyłem jako pismak. Gram w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzę indyki. W branży od 1997 roku.