2024 rok jeszcze się nie rozkręcił, a już nas zasypuje hitami
Jeżeli utknęliście przy Like a Dragon: Infinite Wealth, ratujecie księcia w Prince of Persia: The Lost Crown albo uczycie się kombosów w Tekkenie 8, to prawdopodobnie nie znajdziecie czasu, aby zagrać w produkcje, jakie zadebiutują w najbliższych tygodniach. Gdybyście jednak szukali czegoś nowego, to zdecydowanie będziecie mieli w czym przebierać – sam ostrzę zęby na parę tytułów i szukam sposobu, jak wydłużyć dobę o kilka godzin. Po ostrej selekcji udało mi się wyróżnić 10 tytułów, którymi warto się zainteresować, bo może jeszcze zrobić się o nich głośno. Nawet jeśli nie wszystkie aspirują do miana GOTY.
To nie może się udać
Przewrotnie zacznę od narzekania, bo niestety przy tylu produkcjach zawsze muszą się trafić jakieś czarne owce. Szkoda, że chodzi akurat o dwa tytuły, które mogły być wyjątkowe pod wieloma względami, ale raczej należy je traktować w kategorii rozczarowania. W przypadku Suicide Squad: Kill the Justice League śmiało można zakładać, że najnowsze dzieło Rocksteady Studios odniesie sromotną porażkę finansową i artystyczną. Premierę produkcji przesuwano nie raz, materiały promocyjne nie powodowały opadu szczęki, ludzie byli rozczarowani zamkniętymi testami, a część osób, które zdecydowały się na edycję deluxe, i tak nie mogła zagrać wcześniej ze względu na problemy techniczne. No i redakcje z całego świata nie dostały przedpremierowego dostępu do gry, przez co w sieci przez długi czas nie można było znaleźć zbyt wielu recenzji. A teraz średnia oscyluje wokół 60 punktów. Cóż, to nie jest dobry znak, raczej próba zarobienia na nieświadomych konsumentach.

Czy faktycznie będzie tak źle? Zobaczymy, bo – jak by nie patrzeć – za projekt odpowiada zespół Rocksteady Studios, który przecież przed laty zachwycił nas fantastyczną trylogią Batman: Arkham. A więc nawet jeśli gameplay w Suicide Squad okaże się skopany, może przynajmniej developer zaoferuje fabułę na wysokim poziomie i dobrze zrealizowane przerywniki filmowe – wszakże historia o Legionie Samobójców walczącym z kontrolowaną przez Brainiaca Ligą Sprawiedliwości daje ogromne pole do popisu w kwestii scenariusza. Warto również wspomnieć, że dzieło Brytyjczyków nastawione jest na rozgrywkę kooperacyjną dla czterech użytkowników, którzy mogą wcielić się w Harley Quinn, Deadshota, King Sharka i Kapitana Boomeranga.
Skull and Bones to kolejna produkcja z tego miesiąca, która – podobnie jak Suicide Squad: Kill the Justice League – najpewniej skazana jest na porażkę. Już dawno temu stała się memem, a gracze, zamiast wyczekiwać tytułu, zastanawiali się, kiedy Ubisoft znów przesunie premierę o parę miesięcy. Niemniej ogólne założenia dzieła wydają się niezwykle ciekawe i te kilka lat temu (gdy temat Assassin’s Creeda IV: Black Flag był jeszcze ciepły) ekscytowałbym się na myśl o zagraniu w pirackiego sandboksa kładącego nacisk na bitwy morskie. Dzisiaj ten tytuł nie za bardzo mnie obchodzi i coś mi się wydaje, że nie jestem w tym odosobniony.

Po cichu liczę, że Ubisoft dobrze wykorzystał te wszystkie obsuwy, aby maksymalnie dopieścić swoje dzieło. A nuż wyjdzie tak, jak w ubiegłym roku z Dead Island 2, kiedy wszyscy spisali tę produkcję na straty, a okazała się jedną z większych pozytywnych niespodzianek. Niewykluczone, że Skull and Bones zgarnie słabe oceny od recenzentów, ale przekona do siebie część graczy, oczekujących niezbyt skomplikowanej gry sieciowej, w której popływają okrętami po otwartych wodach Oceanu Indyjskiego i wezmą udział w spektakularnych bitwach. Na pewno warto śledzić ten tytuł i obserwować, w jaki sposób twórcy rozwiną go w następnych miesiącach.
Japońska szkoła designu
Miłośnicy gier z Kraju Kwitnącej Wiśni zdecydowanie mają powody do radości, miesiąc zaczął się bowiem od premiery bardzo interesującej produkcji, a zakończy potencjalnym GOTY. Mowa oczywiście o Granblue Fantasy: Relink i wielce wyczekiwanym Final Fantasy VII Rebirth. W przypadku pierwszego tytułu najpierw była gra mobilna i przeglądarkowa, która święciła triumfy na rynku azjatyckim. Doświadczone studio PlatinumGames dostrzegło w tym projekcie potencjał i zdecydowało się na przygotowanie wersji na konsole oraz pecety. Niestety developer musiał zrezygnować z dalszej pracy nad tytułem i ten powrócił w ręce twórców pierwowzoru, czyli firmy Cygames.
Granblue Fantasy: Relink nie jest jednak zwykłym remasterem z poprawioną grafiką. Produkcja została przygotowana całkowicie od nowa i reprezentuje zupełnie inny gatunek niż wersja z 2014 roku – wtedy mieliśmy do czynienia z prostą grą turową opartą na kartach i skupiającą się przede wszystkim na walkach z przeciwnikami. Tymczasem Relink będzie trójwymiarowym erpegiem ze starciami rozgrywanymi w czasie rzeczywistym – w trakcie konfrontacji gracze skorzystają z podstawowych ataków mieczem lub innym orężem, a do tego przyjdzie im posługiwać się magicznymi zdolnościami związanymi z żywiołami.

W Granblue Fantasy mamy kierować poczynaniami jednego bohatera (lub bohaterki), wspieranego przez czterech wybranych kompanów działających samodzielnie. W produkcji studia Cygames trafimy do fantastycznego świata, w którym ludzkość wybudowała osady i miasta na unoszących się w powietrzu wyspach – na każdej z nich poznamy nowe postacie potrzebujące naszej pomocy. Głównym celem ma być dotarcie do mitycznej krainy znanej jako Estalucia. I choć Relink dostarczył mi masy przyjemności, to nie da się ukryć, że stanowi zaledwie skromną przystawkę przed daniem głównym, jakim bez wątpienia będzie druga odsłona rimejku Final Fantasy VII. Po mocno rozczarowującym FFXVI trochę obawiam się o jakość Rebirth, niemniej pierwsza część odnowionej „siódemki” była według mnie fantastyczna, dlatego liczę na to, że Square Enix zdoła utrzymać tak wysoki poziom. Ba, mam nadzieję, że kontynuacja okaże się o wiele lepsza!
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Z komunikatów przekazywanych przez developera wynika, iż w sequelu przyjdzie nam zwiedzać znacznie większy i bardziej otwarty świat, co może stanowić miłą odmianę po zbyt mocno korytarzowych lokacjach z poprzedniczki. Trudno także obstawiać, o czym dokładnie opowie fabuła, bo już w FFXVII Remake twórcy nieźle namieszali w historii z 1997 roku. Na pewno będzie to tytuł, który ponownie podzieli fanów oryginału, bo raczej powinniśmy spodziewać się wielu odstępstw od dawnego scenariusza. W Final Fantasy VII: Rebirth nie zabraknie przy tym widowiskowych starć z przeciwnikami, które mają być jeszcze bardziej spektakularne ze względu na nowe zdolności postaci oraz zróżnicowany bestiariusz. Powróci natomiast opcja przełączania się pomiędzy klasycznym systemem walki z wydawaniem komend bohaterom a aktywnym braniem udziału w konfrontacjach, niczym w slasherach pokroju Devil May Cry. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko uzbroić się w cierpliwość!
Polacy w natarciu
A jeśli nie jesteście zwolennikami „chińskich bajek”, tylko cenicie dobre polskie produkty, to istnieje spora szansa, że w tym miesiącu się nie zawiedziecie. Czekamy na premiery dwóch tytułów rodzimych studiów, z czego jeden intryguje, drugi zaś… hm, w sumie też, ale trochę mniej. Na pewno warto mieć na uwadze The Thaumaturge autorstwa Fool’s Theory. Zwłaszcza że o tym developerze jeszcze zrobi się głośno, bo przecież to właśnie ta ekipa aktualnie dłubie przy rimejku pierwszej odsłony Wiedźmina, a w ostatnim czasie współpracowała z Larian Studios przy Baldur’s Gate 3. Jak widać, doświadczenia w erpegach jej nie brakuje.

The Thaumaturge zapowiada się ciekawie również z kilku innych powodów. Po pierwsze twórcy zdecydowali się na nietypowy setting, osadzając swoje dzieło w XX-wiecznej Warszawie (przeniesiemy się do 1905 roku), słynącej z wielokulturowości i bogactwa, co oczywiście miało swoje dobre oraz złe strony. Po drugie pomimo historycznych realiów w produkcji nie zabraknie nadnaturalnych zjawisk, które w dużym stopniu będą powiązane ze zdolnościami głównego bohatera. W końcu taumaturgowie to osoby zdolne do czynienia cudów, a w tym tytule potrafią dodatkowo przyzywać ezoteryczne istoty określane mianem Salutorów. Po trzecie na materiałach promocyjnych turowa walka wygląda solidnie, a kamera ustawiona w rzucie izometrycznym daje dobry widok na pieczołowicie wykonane lokacje. O historii na razie nie wiadomo wiele, a to ona może przeważyć o tym, czy o The Thaumaturge będziemy pisali w samych superlatywach, czy szybko zapomnimy, że taka premiera w ogóle miała miejsce.
A teraz mam dla was prostą zagadkę. Andrzej Sapkowski. Marcin Przybyłek. Stanisław Lem. Michał Gołkowski. Co łączy tych polskich pisarzy? Każdy z nich doczekał się przynajmniej jednej produkcji opartej na swojej twórczości. W lutym do tego grona dołączy Jacek Piekara, którego „Cykl Inkwizytorski” również został przerobiony na grę wideo – The Inquisitor. Tylko czy to dobrze? To się dopiero okaże, ale nie spodziewam się wielkiego przeboju. Największy niepokój budzi to, że dzieło studia The Dust prezentuje się, jakby było tworzone z myślą o konsolach starszej generacji – i nie mam na myśli PlayStation 4 i Xboksa One, tylko raczej PS3 oraz X360.

Oczywiście grafika nie jest najważniejsza (sam uwielbiam gry o Sherlocku Holmesie autorstwa Frogwares, które nie wyglądają najlepiej), ale niestety istnieje szansa, że odwróci uwagę potencjalnych nabywców od pozostałych elementów. Rozgrywka prezentuje się całkiem nieźle – możecie chociażby zagrać w demko na Steamie, dobrze pokazujące, o co chodzi w The Inquisitor. Co ciekawe, nie będzie to prosty symulator chodzenia z ograniczoną liczbą mechanizmów, jak niedawny Niezwyciężony. W produkcji nie zabraknie starć na miecze (system walki przypomina trochę starsze odsłony Assassin’s Creeda), rozbudowanych dialogów z enpecami, zabawy w detektywa, unikania pułapek w Nieświecie czy podejmowania decyzji fabularnych mających realny wpływ na przebieg historii. A przynajmniej tak twierdzą twórcy, bo znaczenie naszych wyborów poznamy dopiero po premierze gry.
Powrót klasyki
Nie mogło też zabraknąć w tym miesiącu prób zarobienia po raz kolejny na tych samych produkcjach. Są remastery lepsze. Są remastery gorsze. A jaka będzie odświeżona wersja Tomb Raidera? Na pewno specyficzna. To prawdopodobnie jeden z dziwniejszych projektów ostatnich miesięcy, jego twórcy podjęli bowiem kilka kontrowersyjnych decyzji. Otóż studio Aspyr Media nie ograniczyło się wyłącznie do podniesienia rozdzielczości do poziomu odpowiedniego dla współczesnych telewizorów i monitorów, ale podmieniło przy okazji modele postaci, przy jednoczesnym zachowaniu wyglądu oryginalnych lokacji. W efekcie otrzymamy dzieło z realistyczną wodą, ładnym oświetleniem oraz dosyć szczegółowo wymodelowaną Larą Croft przemieszczającą się po kanciastych pomieszczeniach z rozmazanymi i rozpikselowanymi teksturami.

Muszę przyznać, że prezentuje się to osobliwie i bardzo intrygująco. W ten sposób developer chciał zachować ducha pierwowzoru, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie wszystkie elementy klasycznych gier z tej serii dobrze się zestarzały. W remasterze poprawiono też system poruszania się oraz dodano opcjonalny widok pierwszoosobowy. W skład kolekcji wchodzą następujące tytuły: Tomb Raider (1996), Tomb Raider II: The Dagger of Xian (1997) i Tomb Raider III: Adventures of Lara Croft (1998) z rozszerzeniami The Unfinished Business, The Golden Mask oraz The Lost Artifact.
Nowa marka? To się ceni!
Jeżeli przewracacie oczami na myśl o kolejnych remasterach, reedycjach czy rimejkach, to zachowajcie spokój, bo wielu twórców w dalszym ciągu dba o to, aby dostarczać graczom nowe marki. Do tego grona należy zaliczyć Don’t Nod (dawne Dontnod Entertainment), dotychczas kojarzone przede wszystkim z przygodówkami z serii Life Is Strange. Trzeba natomiast pamiętać, że francuski developer zaczynał od autorskiej gry akcji Remember Me, a później dał nam też Vampyra, który wprawdzie nie został zbyt dobrze odebrany przez graczy, ale nie sposób było mu odmówić pewnego uroku i paru ciekawych rozwiązań gameplayowych.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Z poprzednim action RPG nie wyszło tak, jak powinno, ale twórcy się nie zrazili, tylko postanowili jeszcze raz spróbować zmierzyć się z tym gatunkiem. Kampania promocyjna Banishers: Ghosts of New Eden nie jest zbyt spektakularna, ale o produkcji może się jeszcze zrobić głośno, ponieważ ma wszystko, aby stać się niespodziewanym hitem. Odznacza się bardzo ładną oprawą wizualną, dynamiczny system walki daje zaś nadzieję na widowiskowe starcia z przeciwnikami. A będzie się z kim bić, bo w Ghosts of New Eden staniemy naprzeciw zróżnicowanym wrogom o nadnaturalnym pochodzeniu.

Intrygująco zapowiada się też fabuła, która zazwyczaj jest mocną stroną gier tego studia. Tym razem Francuzi zabiorą nas w podróż do XVII-wiecznej Ameryki Północnej i opowiedzą o tragicznej miłości Antei Duarte i Reda mac Raitha – podczas polowania na upiory kobieta zginie, ale jej dusza z jakiegoś powodu nie opuści ziemskiego padołu. Przez większość czasu będziemy kontrolowali poczynaniami jej partnera, Antea natomiast wesprze nas w walce jako zjawa o magicznych zdolnościach. A że mówimy o grze Don’t Nod, możemy się też spodziewać konieczności podejmowania trudnych moralnie decyzji.
W drużynie siła
Miłośnicy gier kooperacyjnych również mają powody do radości, gdyż do sprzedaży trafią przynajmniej dwa gorące tytuły, w które najlepiej będzie pykać razem ze znajomymi. Co najważniejsze, produkcje te reprezentują zupełnie odmienne rodzaje rozgrywki – nacisk na sieciowe strzelanie lub survival z otwartym światem. Nie należę do grona wielkich fanów tego drugiego gatunku, ale staram się być z nim w miarę na bieżąco. Tak się składa, że miałem okazję spędzić trochę czasu z The Forest i z tego, co pamiętam, nie był to czas stracony. Aczkolwiek pamięć bywa zawodna, w dodatku od premiery pierwszej części minęło już sześć lat – w tej branży to prawdziwa wieczność.

Nowa produkcja studia Endnight Games, Sons of the Forest, zadebiutowała już w ubiegłym roku w ramach wczesnego dostępu na Steamie i zebrała bardzo pozytywne opinie użytkowników. Wychodzi więc na to, że kontynuacja jest warta uwagi, dlatego fani tego typu tytułów zdecydowanie powinni mieć ją na radarze. Ogromną zaletą może okazać się to, że twórcy nie zdecydowali się na przygotowanie rozlazłego sandboksa bez żadnego celu, tylko dodali do gry pełnoprawną fabułę opowiadającą o rozbitku, któremu udało się przeżyć katastrofę śmigłowca. Wykreowana przez gracza postać nie tylko będzie musiała walczyć o przetrwanie na wyspie zamieszkanej przez kanibali, lecz także otrzyma zadanie odkrycia sekretów tego miejsca oraz znalezienia drogi ucieczki. No i – co najważniejsze – nie trzeba radzić sobie w pojedynkę, gdyż twórcy przygotowali kooperację dla ośmiu graczy.
Mimo wszystko Sons of the Forest raczej odpuszczę, ale w Helldivers 2 zamierzam grać jak szalony. Swego czasu o pierwszej odsłonie było naprawdę głośno. Produkcja oferowała bardzo dopracowaną rozgrywkę stawiającą przed graczami ogromne wyzwanie. Do dzisiaj pamiętam, ile emocji towarzyszyło mi w trakcie odpierania coraz liczniejszych fal wrogów oraz jak waliło serducho, kiedy musiałem eksplorować mapę z resztkami amunicji, próbując jednocześnie pomóc rannym towarzyszom.

Na kontynuację „trochę” czekaliśmy, od premiery „jedynki” minęło bowiem już dziewięć długich lat, i chyba było warto, gdyż druga część zapowiada się jeszcze lepiej. Na pewno na uwagę zasługuje fakt, że studio Arrowhead Game nie poszło po linii najmniejszego oporu i nie przygotowało klasycznego sequela, zmieniając to i owo względem poprzedniej odsłony. Producent zdecydował się na wprowadzenie rewolucji do marki, rezygnując z rzutu izometrycznego na rzecz kamery umieszczonej za plecami bohatera. Dotychczasowe materiały pokazują, że zmiana perspektywy może pozytywnie wpłynąć na rozgrywkę, a ograniczenie widoczności jeszcze bardziej podkręci atmosferę zaszczucia przez kosmiczne robale (Terminidy) oraz mordercze roboty (Automatonów).
Helldivers 2 oferuje kooperację dla kilku graczy, fabuła i świat inspirowane są natomiast filmami science fiction takimi jak „Żołnierze kosmosu” Paula Verhoevena czy „Terminator” Jamesa Camerona. Przygotujcie się na zabawne wstawki parodiujące wojskowe przekazy telewizyjne, a także na przerysowane gadki o szerzeniu pokoju i wartości demokratycznych w galaktyce.
Co jeszcze warto mieć na uwadze?
Uff, luty jest tak potężny pod względem premier, że nie sposób wymienić wszystkich ciekawie zapowiadających się produkcji, dlatego zerknijcie jeszcze na gry, o których jeszcze nie wspomniałem, a w które zdecydowanie będę chciał zagrać – choć pewnie zabraknie mi czasu. Posiadacze Nintendo Switcha z pewnością zacierają już ręce na kolejnego exclusive’a, jakim będzie Mario vs. Donkey Kong, czyli usprawniony rimejk gry platformowo-logicznej z Game Boya Advance. A skoro mowa o nowych wersjach starych tytułów, to muszę też wspomnieć o świetnie zapowiadającym się rimejku Brothers: A Tale of Two Sons, który nie wprowadzi zbyt wielu zmian w rozgrywce, ale za to zaoferuje śliczną oprawę wizualną opartą na silniku graficznym Unreal Engine 5.

Warto mieć również na uwadze Pacific Drive niezależnego studia Ironwood. W grze wcielimy się w kierowcę starego amerykańskiego auta, a naszym zadaniem będzie eksploracja opustoszałego północno-zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych doprowadzonego do ruiny przez anomalie i niszczycielskie siły natury. Kręcą was klimaty postapokaliptyczne i lubicie strategie czasu rzeczywistego? Zainteresujcie się też Terminatorem: Dark Fate – Defiance.
Jestem także ciekaw, jak wypadnie odpowiedź Square Enix na Nintendowskiego Splatoona. Mowa oczywiście o Foamstars, w którym kolorowa farba została zastąpiona tytułową pianą. Odrzuca was cukierkowa stylistyka? W takim razie co powiecie o Last Epoch? Dobrych hack’n’slashy nigdy za wiele, a Diablo 4 nie zaszkodzi zdrowa konkurencja. Ale kogo ja chcę oszukać – i tak wiadomo, że wszystkie gry zejdą na dalszy plan, gdy do sprzedaży trafi Final Fantasy VII Rebirth.
A na jaką produkcję wy czekacie najbardziej?
Czytaj dalej
Jedna odpowiedź do “2024 rok jeszcze się nie rozkręcił, a już nas zasypuje hitami”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Czym nas zasypuje??? XD