Czasem nienawidzę gier: Duke Nukem Forever
Kiedy pojawił się w naszej redakcji, od raz wiedzieliśmy, że coś z nim jest nie tak. Dziś już wiemy, że Berlin, nowy członek naszej ekipy wyróżnia się nie tylko zaskakującą ksywą. To człowiek, który nie boi się niczego. I nikogo. Nawet Duke'a Nukema...
Każdy z nas raz na jakiś czas nienawidzi gier. Niektórzy potrafią to przełknąć, inni czują potrzebę podzielenia się tym z bliźnimi. Jako, że zaliczam się do tej drugiej grupy mam czasami wrażenie, że kwas żołądkowy mi skiśnie, jeżeli nie dowiem się, czy ktoś podziela moje frustracje. Dlatego też: czasami nienawidzę gier i tym właśnie oświadczeniem chciałbym otworzyć pierwszy odcinek mini-serii felietonów, w której oberwie się tym wszystkim, którym się to (nie)należy. To mówiłem ja, Berlin. Zaczynamy!
Wszyscy przedstawiciele gatunku ludzkiego (poza aktorami użyczającymi głosu Tym Złym w RPG-ach) lubią się raz na jakiś czas pośmiać. Śmiech w tabletce mógłby wyleczyć hemoroidy i kamicę nerkową, ale niestety ciężko jest go wydestylować z tak subiektywnej sprawy, jaką jest Poczucie Humoru. Dlatego, niestety, depresję leczy się prozakiem, a biednych graczy karmi trailerami Duke Nukem Forever, które zamiast śmieszyć sprawiają, że prozak przestaje wystarczać.
Najnowsze filmiki promujące gry można, w skrócie, podzielić na trzy kategorie. Youtube pęka w szwach od nadmuchanej epickości (TES V: Skyrim, żeby daleko nie szukać), hollywoodzkiej szkoły cięć i dynamiki (Twisted Metal, na przykład), oraz śmieszkowatości, którą odbiorcy mają przekazać sobie dalej, bo: "Patrz jakie to zabawne". Ta ostatnia to Bulletstorm, który śmierdzącą potem męskością i oblaną piwem radosną głupotą wywołuje pobłażliwy uśmiech, oraz - niestety - Duke Nukem Forever, które wznosi się i spada po sinusoidzie szeroko rozumianego "humoru".
Zaproponuję na początku małe uproszczenie - dobry shooter jest:
Od nowych FPS-ów można wymagać albo mechaniki rozgrywki, której nie było nigdy wcześniej, albo dynamicznej akcji wyrwanej prosto z filmu za miliony dolarów, lub po prostu bezmyślnej młócki, która nigdy się ludzkości nie znudzi i którą pokochać potrafią nawet niespełnione artystyczne dusze.
Kiedy w trailerach widać rzeczywisty gameplay - Duke Nukem Forever nie kryje się z tym, że będzie po prostu kolejną grą typu: "Idź do przodu i morduj wszystko, co się rusza". Problem w tym, że gameplay pojawia się w nich tylko sporadycznie: w ciętych bez sensu ujęciach, a do tego jest zalewany najgorszym sosem, jaki potrafią upichcić wydawcy i specjaliści od marketingu: KONTROWERSJĄ.
Kiedy ktoś rozpoczyna trailer odgłosami nagranymi we wrocławskim szalecie miejskim znanym powszechnie jako Dworzec Główny Przed Remontem, to z miejsca pakuje się w określone ramy. Nie - żadne tam: "Bezguście! Zero smaku! Jak tak można?", ale: "Oświadczam wszem i wobec, że jestem Amerykaninem i uważam żarty o pierdzeniu za najśmieszniejsze na świecie". Minus dla tej osoby, bo nawet Family Guy byłby o wiele lepszym serialem animowanym, gdyby w miejsce każdego kiblowego żartu wstawić katowane bezlitośnie "B-b-bird is the Word", albo inne "Cowboy Gaysex".
Dlatego kiedy ktoś rzeczywiście wypuszcza trailer, w którym Duke Nukem - macho, egocentryk i samiec alfa - chodzi z Sam Wiesz Czym w ręce i rzuca tym po ścianach... przeciąga granice jeszcze bardziej. Nie są to granice dobrego smaku, bo tego typu kategorie nie są w żaden sposób interesujące - są to granice mojej chęci identyfikowania się z tą produkcją, które w tej chwili smutno snują się w okolicach zera. I znowu nie chodzi tu o świętoszkowatość, ale o czyste: "Czekam na tę grę ponad dziesięć lat, chyba już wyrosłem z takich głupot, nie sądzicie?".
Właśnie dlatego Duke Nukem Forever rozczarowuje mnie bardzo. To, co kiedyś stanowiło o wyjątkowości tej gry, czyli niepoważna i tandetna seksualność, przerodziło się w nowoczesne: "Im więcej, tym lepiej i jeszcze w jakości HD". Teraz Duke zamiast płacić striptizerce za odsłonięcie kilku pikseli gruczołu mlekowego, rozpoczyna kolejny już trailer kolejną głupotą. Tym razem: sugestią zakończonego aktu seksualnego prosto z Top 100 RedTube - chociaż na RedTube można pewnie znaleźć coś, co nie jest tak koszmarnie brzydkie jak modele kobiet z ostatniej reklamówki.
Możliwe, że po tych kilkunastu latach nie jestem już targetem... Nie, niemożliwe! Jest to przecież gra kierowana do publiki oznaczonej literką "M", czyli dorosłej. Jest też kierowana do tych, którzy pamiętają Duke Nukem 3D i na ich nostalgii ma żerować... czy w takim razie znowu jestem niekompatybilny z trendami, czy raczej prawdą jest to, że gry "M" trafiają głównie do publiki z zakresu PEGI 13?
Nie chcę widzieć na trailerach rzucania Sam Wiesz Czym po ścianach i nie chcę czytać o rewolucyjnym trybie noszenia kobiet pod pachą w trybie Capture the Babe. Złapałem już swoją "cziksę" i zamiast zeza rozbieżnego jednej z piękności we wspominanej już kilkukrotnie reklamówce chcę zobaczyć ogromne potwory i ogromne spluwy, którymi będę wystrzeliwać ogromnym zmutowanym świniom ogromne dziury w głowach łechtając sobie przy okazji moje ogromne macho-ego. Nie chcę oglądać kierowanej nie wiadomo do kogo kampanii reklamowej, która koncentruje się na tym, co w grze będzie tylko - mam nadzieję! - dodatkiem, który znudzi się w dziesięć minut tak samo, jak układanie arbuzów na ubitych niemilcach w Oblivionie.
Niestety, ambicje marketingowców od Duke Nukem Forever stoją po stronie: "Chcemy wkurzyć feministki", czyli nie wiadomo nawet kogo. Wkładanie kija w mrowisko jest rozrywką ludzi znudzonych i nie grzeszących inteligencją - podobnie zresztą, jak wywoływanie naciąganych kontrowersjii w przypadku Duke Nukem Forever. Kontrowersji, o które nie może być już łatwiej, bo seks jest najbardziej medialnym tematem w dzisiejszych grach komputerowych. Jeżeli macie raz na jakiś czas wrażenie, że seria Dragon Age byłaby o jakieś 30% mniej rozdmuchana w mediach, gdyby wyciąć z niej upojne noce przy ogniskach... to prawdopodobnie macie rację.
Czasami nienawidzę gier, z którymi chcę, ale nie mogę się identyfikować. Bardzo chcę zagrać w Duke Nukem Forever, bardzo odpowiada mi idea tępej nawalanki na sterydach, ale już nie tak bardzo mam ochotę tłumaczyć się samemu sobie, że te głupoty przekroczyły już granice zdrowego rozsądku, ale "gra wciąż chyba jest dobra".
Obserwuję jednak komentarze i zaskakująco wiele jest reklamom nowego Duke'a przychylnych - dlaczego? O co w tym chodzi?
Everybody wants to be a Master — everybody wants to show their skill. Everybody wants to get there faster, make their way to the top of the hill. Each time you try you're gonna get just a little bit better. Each day we climb one more step up the ladder. It's a whole new world we live in — it's a whole new way to see. It's a whole new place, with a brand new attitude. But you've still gotta catch 'em all... And be the best that you can be!