Lego Horizon Adventures – recenzja. 300 złotych?! Niestety, ale nie mogę polecić tej przygody
Pełna wersja Lego Horizon Adventures zmusiła mnie do zrewidowania kilku wniosków z wcześniejszego ogrywania najnowszej produkcji Guerrilla Games. Wciąż jednak nie spodziewałbym się powtórki sukcesu ostatniego Astro Bota…
Horizon wyrósł w ostatnich latach na jedną z najważniejszych pozycji w portfolio Sony. Japończycy chwalili się w zeszłym roku, że obie gry tej marki sprzedały się łącznie w nakładzie ponad 30 mln egzemplarzy. To dobitnie tłumaczy, czemu co chwila jesteśmy świadkami dojenia tego uniwersum do granic możliwości: czy to za sprawą nadchodzącego serialu Netfliksa, czy wzbudzającego kontrowersje remastera zaledwie siedmioletniego Zero Dawn, czy funkcjonującej na razie jedynie w sferze plotek gry-usługi.
Oczywiście nie zabrakło też całej gamy gadżetów, pośród których pierwsze skrzypce gra specjalny komplet klocków Lego do złożenia pięknego żyrafa. Dwa lata po premierze zestawu Sony oficjalnie potwierdziło, że na tym się nie skończy: Horizon dostanie również growy spin-off z duńskimi zabawkami w roli głównej. Swoimi wątpliwościami co do tego pomysłu dzieliłem się już z wami przy okazji raportu z ogrywania pierwszego rozdziału Adventures w siedzibie polskiego oddziału PlayStation. Czy pełna wersja zrobiła na mnie lepsze wrażenie? Cóż, pod pewnymi względami tak, ale w ogólnym rozrachunku – niekoniecznie.
Postapokalipsa dla całej rodziny
Guerrilla Games(*) postanowiło zaprezentować znaną z Horizon Zero Dawn historię Aloy ponownie. Tym razem oczywiście nie mogło być mowy o głębszym komentarzu społecznym do naszej opanowanej przez korporacje rzeczywistości, smutnych opowieściach o lepszym świecie sprzed apokalipsy czy morderczych zapędach groźnych maszyn opanowanych tzw. czerwonym obłędem. Historię należało przepisać w sposób odpowiedni dla całej rodziny i wyszło to zaskakująco zgrabnie. Filary fabularne pozostały niezmienione: Aloy ponownie dorasta pod okiem Rosta, już na początku przygody jesteśmy świadkami pewnego dramatycznego poświęcenia, a główne zagrożenie stanowi dla nas sztuczna inteligencja Hades, jej sługa Helis oraz jego kultyści.
Protagonistka poszukuje prawdy o własnym pochodzeniu, marzy o poznaniu matki i spotyka na swojej drodze przyjaznych bohaterów, których doskonale pamiętamy z pierwowzoru. Całość została jednak opowiedziana w humorystycznym tonie pełnym ciepłych żartów. Ataki Helisa tłumaczone są jego uwielbieniem dla słońca i opalania. Sylens to teraz utalentowany DJ potrafiący rozkręcić każdą imprezę. Erend myśli wyłącznie o donutach, z kolei cechą charakterystyczną Varla jest porównywanie wszystkiego do komiksów superbohaterskich. Część gagów została zajechana do granic możliwości, podobnie pewne zabawne komentarze powtarza się tu wielokrotnie, ale ugrzecznienie historii z Zero Dawn na potrzeby Lego Horizon Adventures to wciąż jedna z tych rzeczy, które wyszły twórcom najlepiej.
Gorzej wypada sama prezentacja owej śmieszkowej fabuły. Już od prologu gracza zasypuje się przegadanymi cutscenkami ze wszystkimi ważniejszymi postaciami. Każdy poziom rozpoczyna i wieńczy długa rozmowa, a często jeszcze w trakcie jego pokonywania będziemy skazani na jeden czy dwa dialogi. Parokrotnie spotkałem się z zarzutami wobec „dorosłego” Horizona, że bohaterowie za bardzo się w nim uzewnętrzniają i że nawet jeśli opowiadana w nim historia jest całkiem ciekawa, nie tłumaczy aż takiej liczby fabularnych przerywników. Tym trudniej mi wyobrazić sobie, że podobne podejście twórców znajdzie zrozumienie wśród młodszych odbiorców, którzy po prostu nie będą mogli doczekać się, aż pozwoli im się kontynuować rozgrywkę.
(*) Warto wyraźnie podkreślić: za Lego Horizon Adventures odpowiadają holenderscy twórcy pierwowzoru, nie zaś brytyjskie studio TT Games kojarzone z większością gier o klockach Lego.
Liniowa przygoda w starym stylu
Mniej więcej od połowy zabawy nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ciekawiej byłoby jednak zagrać w klockową wersję otwartego świata znanego z Zero Dawn, lecz twórcy Lego Horizon Adventures postanowili znacznie uprościć również rozgrywkę i strukturę całości. Gra została podzielona na duże rozdziały, a każdy z nich to kilka krótszych etapów. Jedyny wybór, jakiego da się dokonać w obrębie dalszego prowadzenia przygody, to parokrotna możliwość obrania dłuższej drogi do końca levelu, by prześledzić trasę żyrafa. Poza tym same poziomy są niestety dość krótkie i mało zróżnicowane: próżno szukać tu poukrywanych sekretów czy gameplayowych nowalijek.
Wyjątek stanowią znane z pierwowzoru Kotły, do których trafiamy raz na rozdział. W tych futurystycznych podziemiach faktycznie dzieje się znacznie więcej: potyczki z przeciwnikami są częstsze, a przed graczami stawia się nawet wyzwania natury łamigłówkowej. Szkoda tylko, że o ile cała gra wyraźnie zachęca do zabawy w co-opie, o tyle Kotły nierzadko sprawiają w trybie kanapowej współpracy problemy. Kiedy bowiem próbuje się pokonać fragmenty platformowe w parze i jednej osobie powinie się noga, kamera oddali się tak bardzo, że utrudni to rozgrywkę drugiemu śmiałkowi. W takich chwilach wychodzi też na jaw, że rzut izometryczny nie sprawdza się najlepiej przy dokładnym skakaniu czy precyzyjnym celowaniu.
Po ukończeniu każdego etapu wracamy do Serca Matki, a tam czeka nas mnóstwo atrakcji związanych z personalizacją. Wraz z postępami w grze możemy stawiać nowe budynki i dekoracje, szkoda tylko, że pełnią one jedynie funkcję ozdobną. Możemy także przebierać bohaterów (nikt nie każe nam grać cały czas Aloy, po odblokowaniu mamy też do wyboru Varla, Teersę czy Erenda), a za wszystkie elementy zapłacimy zebranymi w toku przygody klockowymi żetonami. Muszę jednak zaznaczyć, że ta sama waluta służy do wykupowania i ulepszania umiejętności, które faktycznie coś nam dadzą w walce. Osobiście więc nie bardzo widzę sens w inwestowaniu większych sum w przebudowę wioski plemienia Nora, nawet jeśli do wyboru dostaję klocki z zestawów Lego City czy Ninjago.
Walki jak za dawnych lat
Wspomniane walki to zdecydowanie największa atrakcja Lego Horizon Adventures. Przy przemierzaniu każdego poziomu i przeklikiwaniu niekończących się dialogów tylko czekałem, aż znów wskoczę w wysoką trawę i będę mógł stawić czoła kolejnym kultystom (podnoszenie ich i wrzucanie w płomień czy na kolce to najlepsza zabawa!) lub znanym z pierwowzoru maszynom. Powracają wszystkie najważniejsze stwory: czujki, żuwacze, długonogi, piłozęby, krabołazy czy skaziciele. Dodatkową atrakcją jest możliwość zmiany grywalnego bohatera. Każdy z nich ma bowiem nieco inne ataki i zestawy power-upów, chociaż tymi najważniejszymi (jak wózek z hot dogami działający niczym wyrzutnia rakiet czy obrażenia związane z żywiołami) dysponują wszyscy. Najbardziej wyróżnia się postać Erenda wyposażonego w wielki młot zadający potężne obrażenia z bliska.
Muszę też nieco odszczekać swoje wcześniejsze zarzuty wobec poziomu trudności. Gdy grałem teraz w Lego Horizon Adventures w pojedynkę, starcia z przeciwnikami wcale nie były już takie łatwe, a w trakcie spotkań z bossami zdarzyło mi się nawet trochę napocić. Tutaj jednak wychodzi na jaw inna bolączka najnowszego dzieła Guerrilla Games: otóż produkcja jest wyraźnie niezbalansowana pod tryb współpracy. Po zaproszeniu narzeczonej do kooperacji znowu nie miałem najmniejszego problemu z żadnym wyzwaniem, a bossowie padali za pierwszym razem. Do tego gdy jedno z nas ginęło, drugie mogło bez ograniczeń je wskrzeszać, a i sam zgon nie wiązał się z poważniejszymi konsekwencjami niż cofnięcie do początku danej sekcji i utrata ostatnio zebranych power-upów.
Czujemy, że główny tryb fabularny zaoferował nam za mało walk? Nic nie stoi na przeszkodzie, aby skorzystać z terenów łowieckich. Odblokowujemy je po przejściu całego rozdziału i możemy szlifować na nich swoje umiejętności z poziomu Serca Matki. Szkoda, że to jedyna sensowna aktywność poboczna, jaką umieszczono w grze, bo trudno takową nazwać tablicę ogłoszeń z wyzwaniami. Wykonywanie ich i odhaczanie kolejnych opcji personalizacji wioski to raczej atrakcje tylko dla najwytrwalszych fanów i chętnych do wbicia platyny.
A wszystko to za współczesną cenę
I tutaj dochodzimy do głównego problemu, jaki mam z klockowymi przygodami Aloy i jej wesołych kompanów. Nie widzę niczego złego w tym, że grę da się ukończyć w siedem godzin. Wydaje mi się wręcz, że to akurat tyle, by jeszcze czerpać z tej produkcji więcej radości niż znużenia, a dalsze rozwałkowywanie historii z pewnością nie wyszłoby jej na dobre. Można jednak było pokusić się chociaż o więcej opcjonalnych zadań, jakichś urozmaiceń w obrębie rozgrywki czy zachęt do kolejnego przechodzenia tej opowieści. Szczególnie że mówimy o tytule wycenionym na TRZYSTA ZŁOTYCH.
Owszem, Lego Horizon Adventures prezentuje typowy dla gier PlayStation Studios poziom dopracowania. Wszystkie klocki wyglądają pięknie, levele są wizualnie zniuansowane i zabierają nas zarówno w zimowe pejzaże, jak i kolorowe dżungle, a na ciepłą atmosferę całej produkcji pozytywnie wpływa klimatyczne oświetlenie każdego z nich. Nie mogę się też przyczepić do soundtracku, który okazał się tak samo udany jak w „dużych” Horizonach. I nawet jeśli na co dzień nie zaliczam się do zwolenników polskich dubbingów, tym razem muszę wyjątkowo pochwalić zespół odpowiedzialny za lokalizację. Spokojnie dorównuje ona najlepszym filmom animowanym i nie razi sztucznością. Jedyna techniczna bolączka to przerwy na ładowanie poziomu, które należały do najdłuższych, jakich doświadczyłem na PS5.
A jednak trudno mi nazwać tę produkcję pełnowymiarową. To sympatyczny spin-off, który ucieszy przede wszystkim fanów pierwowzoru lubujących się jednocześnie w klockach Lego. Dość monotonny gameplayowo i przegadany, a do tego starczający zaledwie na parę krótkich wieczorów. Sami musicie sobie odpowiedzieć, czy warto za coś takiego płacić tyle pieniędzy. W moim odczuciu zdecydowanie nie.
W Lego Horizon Adventures graliśmy na PS5.
Ocena
Ocena
Lego Horizon Adventures to bardzo ładna i ciepła próba opowiedzenia historii Aloy na nowo. Potrafi znużyć krótkimi i mało urozmaiconymi poziomami, a także toną dialogów, ale daje też sporo zabawy w Kotłach, walkach i co-opie. Szkoda, że wszystko to starcza na zaledwie kilka godzin, a Sony kompletnie odleciało z ceną premierową.
Plusy
- pełna humoru familijna atmosfera
- angażujące i satysfakcjonujące walki
- oprawa audiowizualna na wysokim poziomie
- bardzo dobry polski dubbing
Minusy
- krótkie i mało zróżnicowane poziomy
- kiepski balans w trybie współpracy
- problemy z fragmentami platformowymi
- ciągnące się w nieskończoność dialogi
- za krótka i za droga
Czytaj dalej
Czarna owca rodu Belmontów, szatniarz w Lakeview Hotel, włóczęga z Shady Sands, dawny szef ochrony Sarif Industries, wielokrotny zabójca Crawmeraksa, tropiciel ze starego Yharnam, legenda Night City.