Resident Evil 4 Remake – recenzja. Tak się robi (bezpieczne) remaki
Ostatnie miesiące przyniosły nam kilka głośnych prób przepisania istotnych fragmentów historii survival horrorów. Niektóre z nich spotkały się z krytyką graczy, uderzającą głównie w ich zasadność (The Last of Us Part I, w którym Naughty Dog upgrade’ował w zasadzie tylko grafikę… i cenę), inne zebrały pochwały za multum drobnych usprawnień i dały nową nadzieję na powstanie kolejnych rozdziałów lubianej historii (Dead Space). Capcom w przeszłości doświadczył zarówno najcieplejszych słów na temat odświeżania swoich najważniejszych gier (Resident Evil 2 Remake), jak i fali rozczarowania (Resident Evil 3 Remake).
By nie trzymać nikogo w niepewności: w przypadku najnowszej powtórki z historii przewiduję… nie, nie powtórzenie przypadku któregoś z wymienionych remake’ów Residenta. Ze wspomnianych tytułów nowej „czwórce” najbliżej do odnowionego Dead Space’a.

Rewolucja już była
Kontynuacje Resident Evila od początku sprawiały Capcomowi problemy. Dość wspomnieć, że pierwotny projekt „dwójki” (znany dziś jako Resident Evil 1.5) trafił do kosza, a próby opracowania kolejnych gier z serii zaowocowały markami Devil May Cry i Onimusha. Nie inaczej było z „czwórką”, której prototypy również były odrzucane, póki za sterami produkcji nie stanął reżyser pierwszej odsłony, Shinji Mikami. Projekt był początkowo planowany jako exclusive GameCube’a, lecz już po kilku miesiącach doczekał się portu na PlayStation 2, a w kolejnych latach trafił na większość istotnych dla graczy platform.
Gdy Resident Evil 4 ukazał się na początku 2005 roku, zrewolucjonizował cały gatunek survival horroru. Capcomowi bardzo zależało na gruntownym przemodelowaniu serii po rozczarowującym przyjęciu Resident Evila Zero i ślepych zaułkach takich jak Survivor czy Outbreak. Mikami dostarczył nie tylko rewelacyjnie wyglądającą produkcję (która najlepiej prezentowała się na GameCubie – późniejsze porty bazowały na wersji z PS2), lecz także wrzucił wyższy bieg, jeśli chodzi o dynamikę rozgrywki.

„Uwolniona” kamera była naturalnym krokiem przy porzuceniu prerenderowanych teł, a nowe środowisko szło w parze z nastawionym na akcję gameplayem, który wymagał usprawnienia systemu zarządzania ekwipunkiem – to zaledwie kilka z filarów świeżego spojrzenia na serię. Ponadto Resident Evil 4 oferował dłuższą zabawę niż którakolwiek z wcześniejszych części i był naszpikowany po brzegi szalonymi pomysłami (przejażdżka wagonikiem w kopalni to wciąż mój faworyt).
Nic dziwnego, że „czwórka” do dziś jest uważana za szczytowe osiągnięcie w historii serii. Uwielbiają ją gracze i recenzenci – to wciąż najwyżej oceniana przedstawicielka tej marki. Nie zmieniło tego nawet kilka głosów miłośników poprzednich części, którzy czuli, że cykl za bardzo przechyla się w stronę trzecioosobowych strzelanek i zapomina o elementach horroru. Im zaczęliśmy przyznawać rację dopiero przy „piątce”.
Zagraj to jeszcze raz, Leon
Tymczasem Capcom doskonale wiedział, co robi, wybierając właśnie Resident Evila 4 do odświeżenia w następnej kolejności. To nie tylko ukochana odsłona większości graczy, lecz także doskonały wybór dla nowych fanów marki, którzy złapali bakcyla po odważnie odnowionej „dwójce”. Tacy odbiorcy od razu poczują się jak w domu dzięki rozgrywce i interfejsowi, a do tego pokierują znanym im Leonem S. Kennedym, czyli jedną z dwojga grywalnych postaci Resident Evila 2.

Tych, których zaniepokoił remake „trójki”, od razu uspokajam: tutaj nie czeka was rozczarowanie wycięciem waszego ulubionego fragmentu gry (no, chyba że była nim ucieczka przed toczącym się głazem albo inny festiwal QTE). Odnowiony Resident Evil 4 to 16 rozdziałów pełnych dynamicznej akcji, satysfakcjonujących zagadek i pamiętnych walk z bossami. Atrakcji jest tu tyle, że spokojnie można by obdarzyć nimi kilka innych tytułów – i doświadcza się tego wszystkiego lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeśli ostatni raz graliście w „czwórkę” parę lat temu, możecie po prostu uznać, że wszystko jest na swoim miejscu i nawet nie zwrócić uwagi na to, ile drobnych usprawnień i dodatków wprowadzili twórcy. Pomniejszych niespodzianek jest tu jednak całe multum.
Akcja „czwórki” rozgrywa się sześć lat po wydarzeniach przedstawionych w „dwójce”. Leon sam przyznaje w intrze gry, że podczas tragedii, jaką korporacja Umbrella zgotowała Raccoon City, umarł w nim nieopierzony policjant. Kennedy Zaangażował się w ściśle tajny projekt rządowy, który zrobił z niego bezkompromisowego twardziela i maszynę do zabijania. Jego nową wersję poznajemy, gdy zostaje wysłany do wioski w Europie, w której ma uratować porwaną córkę prezydenta Stanów Zjednoczonych. Przy okazji wdepnie w sam środek koszmaru, przy którym zmagania w Raccoon City były niczym niedzielny spacerek.

Najpierw eksploruj…
Podobnie jak najnowsze części serii, tak i remaki tych starszych odchodzą od campowych elementów i celują w poważniejsze, bardziej realistyczne tony. Odnowiona „czwórka” nie stanowi pod tym względem wyjątku, co widać choćby po nowym modelu jednego z głównych antagonistów, Ramóna Salazara. Niegdyś 20-latek uwięziony w ciele groteskowego dziecka, dziś iście demoniczny osobnik. Innym symbolem zmiany może być nowy wędrowny handlarz. Znany z memów tajemniczy jegomość, pytający w nieskończoność, co kupujemy lub co sprzedajemy, operuje znacznie bardziej zróżnicowanymi wypowiedziami. I choć brakuje mi tamtej ikonicznej postaci, doskonale rozumiem, czemu Capcom zdecydował się na taki zabieg. Szczególnie że interakcje z kramarzem stały się o wiele istotniejszym elementem rozgrywki.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Wszystko za sprawą eksploracji, na którą remake kładzie większy nacisk od oryginału. Odnowiony Resident Evil 4 to istny raj dla kolekcjonerów. Oczywiście do „lizania ścian” niezmiennie zachęcają nas stałe niedobory amunicji, ale do tego dochodzą liczne skarby, które od teraz możemy dodatkowo ozdabiać kamieniami szlachetnymi. W ten sposób zwiększamy wartość przedmiotów, a wkładając np. klejnoty tego samego koloru, zapewniamy sobie premię do ceny, którą zaoferuje nam handlarz.

Innym czynnikiem zachęcającym do eksploracji są dodane w remake’u sidequesty. Jeśli pamiętacie z pierwowzoru zestrzeliwanie niebieskich medalionów, które kramarz wymieniał na słynny pistolet Punisher, to nowe zlecenia stanowią rozwinięcie tego pomysłu. Przyjdzie nam też zabijać szczury, sprzedawać węże albo pozbywać się konkretnych przeciwników. Zlecenia w większości nie wymagają szczególnego trudu, a nagradzane są kryształami, za które handlarz wyda nam cenne nagrody. Mogą to być kamienie szlachetne, mapy lokacji z zaznaczonymi skarbami lub kupony na niedostępne w inny sposób ulepszenia broni, a także zawieszki i ulepszone walizki, które np. zwiększają szansę na upuszczenie skarbów przez zabitego wroga.
Gdy na początku czwartego rozdziału dostajemy łódkę, otwierają się przed nami zupełnie nowe możliwości eksploracji, a gra zyskuje nawet posmak niewielkiego openworlda. Choć w jej strukturze zachowano rozdziały, dziś tę produkcję odbiera się przede wszystkim jako podzieloną na trzy rejony: wioskę, zamek i wyspę. Stwarza to oczywiście przestrzeń dla zupełnie nowych zagadek, które mogą okazać się miłą niespodzianką nawet w lokacjach, które doskonale pamiętacie z pierwowzoru.

Najbardziej odczuwalne jest to w przypadku wyspy: weźmy na przykład minigrę w przywracanie energii w laboratoriach i pewną zmianę związaną z nielubianym bossem. Nowych łamigłówek nie zabrakło także w komnatach zamku (gdzie również czeka na nas pewna nowość dotycząca bossa). Gdy wracałem w towarzystwie Ashley przez wioskę z początku gry, poczułem nawet delikatny powiew metroidvanii, bo nagle okazało się, że z jej pomocą mogę wejść do niedostępnego wcześniej budynku. Wszystkie te zachęty do eksploracji działają, bo zdaje się przyświecać im jeden cel: satysfakcja.
…potem strzelaj (i chodź)
Jedną z pierwszych rzeczy, które rzucają się w oczy przy obcowaniu z remakiem Resident Evila 4, jest możliwość jednoczesnego chodzenia i strzelania. Dziś to rozwiązanie dość oczywiste, ale w przeszłości jego brak był jedną z cech definiujących walkę w tej grze. W odnowionej wersji to kolejny czynnik, który podnosi dynamikę starć. Zabawa jest tu o wiele bardziej emocjonująca niż w pierwowzorze, a najlepiej unaocznia ten fakt słynne oblężenie w chatce u boku Luisa. Walka w dalszym ciągu jest jednak zawieszona gdzieś pomiędzy pierwowzorem „czwórki” a remakiem „dwójki” i potrzeba chwili, by przyzwyczaić się do sterowania Leonem.

Sekwencje akcji poszły w stronę znaną z poprzednich remake’ów, więc możemy spodziewać się wytrzymalszych zomb… Los Ganados, które nawet po headshocie wymagają potraktowania kopniakiem, a potem jeszcze dobicia nożem (a ostrza regularnie się zużywają i musimy je naprawiać u handlarza). Do tego dochodzi możliwość parowania, którą szczególnie docenia się podczas przeprojektowanego starcia z naszym dawnym kolegą z wojska (w końcu QTE odeszły w niepamięć). Warto też zwrócić uwagę, że Resident Evil 4 Remake zachęca do cichych rozwiązań – wystarczy zakraść się do przeciwnika i zdjąć go bezszelestnie jednym przyciskiem, oszczędzając amunicję. O przechodzeniu całych lokacji w taki sposób nie może być mowy, ale w kilku sytuacjach jest to bardzo wygodne rozwiązanie.
Na osobny akapit zasługują walki z bossami, które zawsze stanowiły dla mnie wisienkę na torcie. Wszystkie pamiętne pojedynki tego typu tylko zyskały w remake’u na jakości: czy mówimy o konfrontacji z Bitoresem Méndezem, który na chwilę staje się wręcz Nemesisem tej odsłony, czy o pierwszym spotkaniu ze ślepym Garradorem, czy o pojedynku z El Gigante (tak, znowu możemy go sobie ułatwić, uwalniając psa na początku trzeciego rozdziału). W obliczu przerobionego starcia z Krauserem dziwić może brak sąsiadującego z nim przyjemniaczka… ale coś czuję, że może on jeszcze powrócić w świeżej formie w odnowionym scenariuszu Separate Ways, o którym plotkuje się od jakiegoś czasu. Na razie jednak Capcom nie potwierdził takiego DLC, więc to tylko moje przypuszczenia.

Ashley przynosi nowości
Materiały udostępniane przez Capcom przed premierą zapowiadały, że najpoważniejsze zmiany względem pierwowzoru będą związane z Ashley Graham, którą ratujemy gdzieś w jednej trzeciej gry i tym samym zyskujemy podopieczną, którą trzeba chronić. Na szczęście Japończycy zrobili, co mogli, by ten aspekt gry poprawić, a nawet sprawić, by dało się go polubić. Choć w kilku miejscach wciąż możemy kazać córce prezydenta schować się do szafy, największe znaczenie dla utrzymania jej przy życiu będzie miało rozkazywanie jej, by trzymała się blisko nas lub na dystans. Gdy zostanie zaatakowana, upadnie – wtedy powinniśmy rzucić wszystko, co akurat robimy, i ruszyć jej na ratunek, gdyż jest to jasny sygnał, że może zaraz umrzeć (gra nie pokazuje żadnego paska jej życia).

Kierowana przez sztuczną inteligencję dziewczyna faktycznie zachowuje się podczas walki znacznie mniej irytująco. Do tego jej relacja z Leonem została przedstawiona w bardziej wiarygodny sposób i teraz faktycznie można darzyć Ashley sympatią. Szczególnie że nie raz i nie dwa przyda nam się przy rozwiązywaniu zagadek środowiskowych, potrafi też rzucić wskazówkę, gdy głowimy się nad łamigłówką. Na największe pochwały zasługuje jednak rozdział, w którym przejmujemy nad nią kontrolę. W oryginale: konieczność, która może i urozmaicała rozgrywkę, ale w żadnym razie nie zachwycała. W remake’u to jeden z najbardziej trzymających w napięciu fragmentów, oferujący własną mechanikę i zupełnie nowych przeciwników.
CZYTAJ DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE
Również wątek Luisa Sery został odrobinę zmodyfikowany: poskromiono jego szczeniackie poczucie humoru, możemy także liczyć na jego dłuższe towarzystwo, a nawet pomoc w walce z dwoma gigantami w kopalni. Podobnego uwiarygodnienia doczekała się Ada Wong, której rozmowy z Leonem nie brzmią już jak kiepska parodia Jamesa Bonda. Nie liczcie jednak na to, że zmiany w prowadzeniu fabuły czy rozwoju bohaterów będą równie odważne, co w remake’u „dwójki”. Tutaj nie ma szans, byśmy nagle zupełnie zmienili odbiór jakiejś postaci, tak jak miało to miejsce w przypadku Annette Birkin. Dostaniemy za to lepiej napisane dialogi, a gdy gra zechce zagrać na naszych emocjach, bo dzieje się coś dramatycznego, gałka patosu zostanie mocno podkręcona, zamiast ustępować miejsca scenom rodem z kina klasy B.

Pięknie, ale bez wodotrysków
Capcom miał już kilka okazji, by przyzwyczaić nas do efektów, jakie potrafi osiągnąć przy użyciu swojego silnika Reach for the Moon Engine. Po Devil May Cry 5, Monster Hunterze Rise, a przede wszystkim Resident Evilach o numerach 7, 8, 2R i 3R najnowszy remake raczej nie wywoła u nikogo wielkich zachwytów. Jasne, gra wygląda świetnie, ale nie ma już co liczyć na nowe graficzne wodotryski, które sprawią, że opadnie nam szczęka (o co nietrudno było w przypadku odświeżonej „dwójki”). W dalszym ciągu da się zauważyć w otoczeniu tekstury niższej rozdzielczości, ponadto kilkukrotnie natrafiłem na drobne problemy z ray tracingiem. Wciąż doświadczałem też komicznie przesadzonego deszczu, choć tutaj Capcom obiecał rozwiązać problem premierowym patchem.
W wersji na PlayStation 5, którą miałem okazję ograć, możemy przyznać priorytet jakości obrazu lub wydajności, a także w ramach osobnej opcji zadecydować o włączeniu lub wyłączeniu ray tracingu i… kosmyków włosów. Grając w trybie jakości, nie doświadczyłem zauważalnych spadków liczby klatek na sekundę. Otrzymujemy także cały szereg ustawień pozwalających nam na dostosowanie widoczności elementów interfejsu, koloru celownika czy trybu wyświetlania biosensora, który ułatwia nam zabijanie Regeneradores. Jest też cała paleta opcji związanych z dostępnością. Wszystko więc wyglądałoby, jak należy, gdyby nie brak polskich napisów, które jeszcze do niedawna wydawały się w większości gier Capcomu oczywistością.

Resident Evil 4 pozostaje w swym nowym wcieleniu grą oszczędną pod względem muzyki, ale wciąż możemy usłyszeć charakterystyczne melodie związane z wizytami u kramarza czy zapisywaniem gry. Soundtrack został nagrany na nowo, przy czym nadworny kompozytor Capcomu, Kota Suzuki, nie hamował się z dodawaniem materiału. Przez większość czasu jednak i tak będziemy skupiać się na hiszpańskich okrzykach, wystrzałach… i charakterystycznym skrzypieniu, którym gra podpowiada nam, że w pobliżu kryje się figurka nakręcanego kasztelana – kolejna ze znajdziek, na które powinniśmy zwracać uwagę.
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że gra została – na wzór ostatnich odsłon i remake’ów serii – powiązana z portalem ResidentEvil.net, gdzie możemy śledzić nasze statystyki. Wbudowano w nią także wiele wyzwań premiowanych punktami, za które da się kupować w odpowiednim menu modele postaci czy szkice koncepcyjne. Miłośnicy takich atrakcji zawsze byli wyjątkowo rozpieszczani przez Capcom – nie inaczej jest i tym razem. Nie mogło też oczywiście zabraknąć trybu fotograficznego.
Bezpieczny, solidny remake
Resident Evil 4 nie wyznacza remake’om nowego kierunku ani nie zapisze się w historii jako najefektowniejsza próba odnowienia uznanej gry. To miejsce zajęła już odświeżona „dwójka” i zdaje się, że nikt jej prędko z tronu nie zrzuci. Najnowsza produkcja Capcomu musi się zatem zadowolić tytułem remake’u rzetelnego, zrobionego z szacunkiem do pierwowzoru, ale też bezpiecznego. Dla jednych będzie to jej największa zaleta, inni poczują lekki niedosyt.

Nowi gracze nie powinni mieć problemu ze zrozumieniem, czemu to najlepiej oceniana odsłona serii. Weterani z kolei raczej nie będą narzekać, że coś im w nowej wersji usunięto. No, chyba że starego handlarza, niewybredne żarty Luisa albo tego jednego bossa. W teorii wilk syty i owca cała, nie wątpię więc, że Capcom będzie teraz regularnie odliczał kolejne miliony sprzedanych egzemplarzy odnowionej „czwórki”. Pamiętajmy tylko, że gdzieś tam jest wciąż oryginał, w którym pewien wędrowny kupiec uparcie pyta „What’re ya buyin’?”. No i trzymajmy kciuki, by w swoim rimejkowym szaleństwie Japończycy w końcu sięgnęli po Code: Veronica. Bo przecież nie przyjdzie im do głowy, by unowocześnić teraz „piątkę”, prawda? Prawda…?
PS Jeśli są tu jacyś miłośnicy trybu Mercenaries, to przypomnę tylko, że Capcom zapowiedział dodanie go w późniejszym terminie w formie bezpłatnego DLC.
W Resident Evil 4 Remake graliśmy na PS5.
[Block conversion error: rating]
Czytaj dalej
24 odpowiedzi do “Resident Evil 4 Remake – recenzja. Tak się robi (bezpieczne) remaki”
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
W moim odczuciu Capcom przy REmake 4 pokazuje jak nie powinno się odświeżać klasyki, pewne problemy były widoczne już przy REmake 2 i 3 ale tam Capcom obronił się oprawą nowej generacji, a obecnie silnik graficzny cofa się w rozwoju zresztą podobnie jak sama rozgrywka żadna innowacja a tylko same sprawdzone pomysły, patrząc wstecz to przełomowe były to REmake 1 i Zero na Nintendo Gamecube, oryginalny RE 4 na Nintendo Wii wciąż robi wrażenie zresztą podobnie jak jego prekursor Devil May Cry 1 na PS2, Capcom poszedł na masówkę i tak wykańcza znaną markę, nie tak powinno się traktować legendę.
Zależy od punktu widzenia. Sądzę, że lepszy solidny remake dobrej części, niż słabiutka kontynuacja, jaką w mojej ocenie było Village, gra zawdzięczająca swą popularność głównie memom z Dimitrescu. Inna sprawa, że seria już gdzieś przy części trzeciej zaczęła zjadać własny ogon i od tego czasu do już tylko odtwarzanie tego samego schematu w kółko, aż do znudzenia. Jeśli na przestrzeni ponad dwudziestu lat najbardziej radykalne zmiany sprowadzają się do eksperymentów z tempem rozgrywki, czy pierwszoosobową perspektywą oraz dodania możliwości strzelania w ruchu, to o czym my w ogóle rozmawiamy?
Rozwiń proszę, jakie to problemy były widoczne w remake’ach 2 i 3 i co niby było przełomowego w remake’u 1 i w Zero (to dopiero były bezpieczne i bez pomysłu gry).
@_SETH_ REmake 2 i 3 niby gracze znów odwiedzają Raccoon City jednak lokacje zostały zmienione jak i przebieg wydarzeń z jednej strony to nie wyszło źle daje nowe doświadczenie ale z drugiej strony mogły być lepiej zaprojektowane, nowi aktorzy głosowi nie zachwycili dialogi zostały kiepsko rozpisane za dużo *urwa dla typowych amerykańskich hamburgerów, odnośnie REmake 1 z tym się nie zgodzę gra ideał jeśli chodzi o gatunek survival horror, nawiedzona rezydencja niepowtarzalna atmosfera, rozbudowana posiadłość oraz obszary poza nią względem oryginału z 96 roku, wyraziści bohaterowie Jill, Chris, Barry czy Wesker, jeśli mowa o RE Zero to plus za nawiązania do oryginalnego RE 2 przez rozwinięcie wiedzy o uniwersum, Rebecca i Billy wbrew pozorom dają radę jako bohaterowie, wprowadzenie granie dwoma postaciami dostarcza ciekawsze zagadki oraz więcej opcji taktycznych, nowi fani mogą marudzić na REmake 1 i Zero że odstają od dzisiejszych standardów, za dużo myślenia zarządzania ekwipunkiem czy odpowiedniego dostosowania do napotkanych przeciwników, sterowanie postacią jak czołgiem które wbrew pozorom jest bardziej dokładne niż w nowszych odsłonach, za mało akcji dla fanów strzelanek nie mniej jednak dawniej gatunek survival horror był dla mniejszej grupy graczy przez co odbiór był lepszy gdy Capcom nastawił się na masy to jakość siadła w dół.
Drętwe dialogi i słaba gra aktorska występowały zarówno w oryginalnych grach, jak i remakach.
Powinieneś się cieszyć, w końcu zachowano ducha oryginału ;D
@BENDOVER kiepskie dialogi dawniej pasowały ale dziś od nich uszy bolą to niezależnie czy w grach czy filmach, nie rozumiem typu myślenie wyszła nowa wersja starej gry i masz się cieszyć, mogę zrozumieć że recenzentom może się podobać ale gracze obecnie mają klaki na oczach wystarczy zapodać ulepszą oprawę graficzny czy podrasowany model rozgrywki już owacja na stojąco i super wypas jest, obecnie oczekiwania graczy są coraz niższe co w efekcie końcowym przekłada się na słabsze gry.
@Dantes
Dokładnie te same argumenty czytałem w 1997 roku po premierze Quake’a – teraz to tylko 3d i grafika się liczą, gry się ogłupia, żeby trafiły do jak największej grupy ludzi, którzy nie mają żadnych oczekiwań, tylko żeby mrygało i wybuchało. Zieeeew, to naprawdę pokazuje leniwy slogan, bardziej dowodzi, że nie przemyślałeś tematu, bo nawet pobieżne przejrzenie katalogu gier dziś i porównanie go z tym dostępnym x lat temu pokaże gigantyczną różnicę na plus – ilościową, techniczną, i artystyczną.
Metacritic: 93/100
Dantes: „Tak nie powinno się robić remake’ów.”
Dobra ludzie, ekspert przemówił. Okazało się, że gra jest do dupy. Nie kupujcie tego, można się rozejść.
@QUETZ widać że nowa oprawa przyćmiła zdrowe myślenie REmake 4 wypada gorzej od REmake 2 i 3 ale tak to jest gdy w Residenta chce grać każdy ponieważ taka moda jest, ograłem każdego Residenta od 96 roku i seria cofa się w rozwoju oraz zmienia się na gorsze.
@SKELLY nigdy nie kieruje się Metacriticem trzeba mieć własny punkt odniesienia ale widać, że niezależnie myślenie wciąż jest nie wygodne.
@Dantes – ale ograłeś każdego RE w czasach, kiedy wychodziły, czy przez ostatnie +/- 10 lat? Bo jeśli od ’96 i używasz takich argumentów bez ukłucia zażenowania, to nie wiem, co ci odpowiedzieć. Gry są dla każdego, z każdym rokiem stają się przystępniejsze dla nowych graczy i nie ma w tym nic złego.
Snobowanie się na gierki to taki mocno nastoletni odruch, sorry ¯\_(ツ)_/¯.
I dla zupełnej jasności – nowe RE nie muszą Ci się podobać, ale nie da się ukryć, że pierwsze odsłony są z perspektywy dzisiejszej średnio grywalne (nawet dla starych graczy, vide moi), a dzięki remake’om marka odzyskała sporo na popularności co dobrze wróży jej na przyszłość. Ciężko argumentować, że ich jakość poszła przez to w dół, a to co piszesz to głównie odwołania do nostalgii.
Ja np. super wspominam długie godziny spędzone nad Civ2 albo Anno 1602, ale grać w nie dziś, gdy jest Civ6 i Anno 1800? I jeszcze kłócić się w internecie, że „kiedyś to było”? Daj pan spokój.
W sumie to rozumiem zarówno Dantesa, wiem o co mu chodzi i w jakimś stopniu ma racje, ale Quetz też się nie myli. Dzisiaj gry są teoretycznie lepsze pod każdym względem a jednocześnie gorsze, ale już nie będę rozwijał.
Remake 1 według mnie jest genialny i to najlepszy RE, kwintesencja, nie przeszkadza mi to sterowanie i mechanika, ale zagrałbym sobie też w wersję jak z Remake 2,3.
Remake 4 wygląda spoko, ale musiałbym przejść, żeby zobaczyć co zmienili na lepsze i gorsze. Dla mnie w oryginale było za dużo walki, strasznie to było nużące, zwłaszcza w zamku, ale to też z faktu, że mechanika była słaba. W 5 i kolejnych było to już mocno poprawione i znacznie przyjemniejsze.
@Dantes: „Wyłącz TV, włącz myślenie!”
A tak na serio to możesz mieć własne zdanie, jak najbardziej, ale wygląda to zabawnie kiedy próbujesz swoją opinię ukazać jaką prawdę objawioną pokrytą argumentami typu „no serio tak jest, nie zmyślam”. To ja teraz powiem, że Capcom wie, jak robić remake’i. I co teraz, kto ma rację?
@SKELLY żeby było jasne nie oglądam telewizji szkoda czas głupoty, filmy, seriale oglądam na kompie, obecnie średnie gry dostają dobre oceny ponieważ to znana marka lub znany wydawca, taka nowa miara jest gdy to była niszowa produkcja nikt by nie zainteresował, kiedyś był taki artykuł na Gry-Online jak się zawyża obecnie oceny gier, dodatkowo był zamieszczony obrazek z zawyżoną skalą.
@CORONER dla niektórych graczy nie ma świętości REmake 1 to najlepsza gra starej generacji survival horrorów a RE 4 to najlepsza gra nowej generacji survival horrorów, RE 5 jedynie dopracowało formułę do perfekcji, nie ma sensu zmieniać dobrego na lepsze inaczej można coś popsuć po drodze, dla mnie RE 4 Ultimate HD jest wytaczające, wygładzanie, filtrowanie anizotropowe, cienie HD oraz tekstury wyższej rozdzielczości robiły swoje aby poprawić jakość, rozgrywa ani chwili mnie nie nużyła, więcej akcji to znak nowszych produkcji, obecnie Capcom nie pomysłu co dalej zrobić z serią a REmake to łatwą drogą na zarobek.
@Dantes: Z tym TV to był żart, dosyć powszechny zresztą, sytuację zawyżania ocen znam, a Gry-Online mam w głębokim poważaniu
ale pierre dolisz 😀 i nie, nie bede tego argumentowal, zwyczajnie pierre dolisz
civ6 a fe, 3 rzadzila, teraz razi pikselami, ale 4…. nadal duzo lepsza dla mnie niz 5-6
Super, pare minut z demo i widze, ze jest przyzwoicie. Nie skonczylem nigdy oryginalu, choc wciagnal mnie na dlugo, wiec moze po remaku 3 siegne wlasnie po to odswiezenie.
Po pozytywnej recenzji na CD-Acton i 93% na Metacriticu można śmiało założyć że remake jest udany.
Co do samej zasadności jego powstania – mimo że w oryginalnego RE4 dalej gra się równie dobrze co w dniu premiery, to w przeciwieństwie do portu The Last of US na PS5 kosztującego 70$ lub Dead „dostosowanego do wrażliwości współczesnego odbiorcy” Space’a, ze wszytkimi swoimi zmianami w rozgrywce i mechanikach (oraz grafice), Remake rzeczywiście jest nową produkcją, inspirującą się oryginałem, ale również dodającą sporo od siebie.
Teraz pozostaje tylko czekać na paczkę, wziąć wolne i mieć nadzieję, że wrażenia będa przynajmniej w połowie tak pozytywne, jak przy pierwszym ogrywaniu za gówniarza jednej z najlepszych gier video jakie kiedykolwiek powstały 😉
Przeczytałem całość recenzji i props, solidnie napisana i bez takich odlotów jak ta z filmwebu i ppe gdzie ekstaza była wręcz żałosna. Xd
Przy czym rednacz Filmwebu na grach się zna i kapitalnie o nich pisze, a na PPE nie ma ani tego, ani tego.
Filmweb jak dla mnie za daleki odlot w te poetyckie opisy, stylistyczne zabiegi i na siłę silenie się w jakieś górnolotne zdania i trudne wyrazy oraz porównania.
Wystarczy czytać książki, albo cokolwiek i wyrazy przestają być trudne. Warto będąc Polakiem znać chociaż swój własny język, nie?
jak coh3 dostaje 8,5 a re4r tyle samo to bardzo dziwne