8
16.08.2025, 10:00Lektura na 8 minut

Poświęciłem 2 lata i 2000 godzin, aby wygrać Ligę Mistrzów Stalą Brzeg

Na przestrzeni ostatnich 700 dni dwukrotnie zmieniałem pracę, wziąłem kredyt hipoteczny, ożeniłem się. Jednak dopiero teraz mogę wreszcie napisać, że jestem w 100% spełniony – po trwającej 40 sezonów karierze triumfowałem Stalą Brzeg w Lidze Mistrzów.


Tomasz „Ninho” Lubczyński-Wojtasz

Droga do sukcesu była pełna zwątpienia, porzucania gry na długie miesiące i powrotów zamieniających się w wielodniowe, FM-owe cugi. Łącznie przez dwa lata spędziłem przy tej karierze… dokładnie 2000 godzin – to tak jak bym grał bez przerwy przez prawie trzy miesiące. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od mietczynskiego. Znany z poczucia humoru (równie wątpliwego co moje) youtuber w styczniu 2023 roku rozpoczął serię z FM-a, w której przejął LKS Goczałkowice-Zdrój. W lidze walczył m.in. z drużyną z Brzegu – miasta nieopodal którego się wychowałem. Zainspirowany owym starciem postanowiłem wrócić do Football Managera 2022 i przejąć właśnie brzeską Stal. Była to decyzja, która miała na najbliższe dwa lata pomalować moje życie na żółto-niebieskie barwy tego klubu. 

Rozpoczęło się niewinnie – od wywalczonego rzutem na taśmę (i kosztem Goczałkowic) awansu do 2. ligi. Rok później świętowaliśmy już wejście na jeszcze wyższy poziom rozgrywkowy, a w debiutanckim sezonie w 1. lidze do ostatniej kolejki drżeliśmy o utrzymanie. W kolejnych latach na własnej skórze poznałem natomiast piekło zaplecza Ekstraklasy, gdy przez kilka sezonów nie byłem w stanie awansować do rodzimej piłkarskiej elity. Za każdym razem brakowało czegoś na ostatniej prostej i nic dziwnego, że wówczas nadszedł pierwszy poważny kryzys – niemal zrezygnowałem z tej kariery i FM-a w ogóle. Wówczas jednak nadszedł rok 2030 i finał baraży o Ekstraklasę, w którym gol Dominika Krukowskiego – pierwszej prawdziwej legendy klubu – dał nam upragniony awans.

Główka Dominika Krukowskiego na wagę awansu do Ekstraklasy padła w 88 minucie finału baraży z Wartą Poznań.
Główka Dominika Krukowskiego na wagę awansu do Ekstraklasy padła w 88 minucie finału baraży z Wartą Poznań.

Później było już z górki – w trzecim sezonie w elicie zdobyłem pierwszy krajowy puchar, a w czwartym zostałem Mistrzem Polski. Tytułu nie oddałem przez kolejnych 26 lat, zostając najbardziej utytułowanym rodzimym klubem. O ile na krajowym poletku nie miałem sobie równych, tak w Europie czekała mnie orka na ugorze. Nie pomagał fakt, że nigdy nie byłem przesadnie dobrym menadżerem, a zdarzało mi się też popełniać błędy transferowe, które pogłębiały tylko i tak już mocno średnią sytuację finansową klubu. W wyniku tego straciłem wielu podstawowych piłkarzy, do ich sprzedaży zmusił mnie mój zarząd.

Z biegiem czasu nauczyłem się jednak podejmować lepsze decyzje, wypracowałem też odpowiednią taktykę – wąskie 4-3-1-2 z nastawieniem na wysoką intensywność i pionową tiki-takę. Ustabilizowany zespół składający się z reprezentantów Polski i gwiazd zagranicznych zdołał dotrzeć do dwóch finałów Ligi Europy, które niestety przegraliśmy, a także trzech półfinałów Ligi Mistrzów, gdzie też zawsze czegoś brakowało. Niemniej ofensywne trio Mauro Mendez (zdobywca Złotej Piłki) – Jeremias Areal – Radosław Lebioda pozostawiło po sobie ogrom wspomnień. I spaloną ziemię, bo klub nie był gotowy na wymianę pokoleniową. Doszło więc do zapaści, zdarzyły się sezony bez awansu z fazy grupowej LM, raz skompromitowaliśmy się w kwalifikacjach ze Spartą Praga – lekko nie było, a ja po raz kolejny miałem dość.

Pierwszy przegrany finał Ligi Europy z Interem (1:2) był o tyle bolesny, że mecz okazał się bardzo wyrównany.
Pierwszy przegrany finał Ligi Europy z Interem (1:2) był o tyle bolesny, że mecz okazał się bardzo wyrównany.

Dwa złote pokolenia

W końcu jednak doczekałem się kolejnego złotego pokolenia i w sezonie 2059/2060 awansowałem do mojego pierwszego finału Ligi Mistrzów. Spełnienie marzenia było na wyciągnięcie ręki, jednak musiałem obejść się smakiem – potężny w mojej FM-owej rzeczywistości Ajax pokonał Staleczkę 2:1 i sięgnął po trzeci puchar na przestrzeni ostatnich pięciu lat. Nie poddałem się jednak i rok później znowu zameldowałem się w półfinale, gdzie mierzyłem się z Borussią Dortmund. Na Signal Iduna Park przegraliśmy 0:1, a rewanż w Brzegu rozpoczął się od bramki BVB z rzutu wolnego. W dwumeczu było już 0:2, ale postawiłem wszystko na jedną kartę i w drugiej połowie udało się odrobić straty. Kiedy w doliczonym czasie gry niemiecki bramkarz wypuścił piłkę, a tę wbił do siatki 19-letni wychowanek Stali, Przemek Pawłowski, darłem się głośniej, niż gdy Wojtek Szczęsny wybronił rzut karny Leo Messiego na ostatnich Mistrzostwach Świata. 

Mój wychowanek i (mam nadzieję) przyszły zdobywca Złotej Piłki – Przemysław Pawłowski.
Mój wychowanek i (mam nadzieję) przyszły zdobywca Złotej Piłki – Przemysław Pawłowski.

Awansowaliśmy do kolejnego finału, a tam czekał… Ajax. W regulaminowych 90 minutach mieliśmy przewagę, ale piłka nie wpadła do siatki. Przyszedł czas na dogrywkę, która też nie przyniosła ostatecznego rezultatu. Wszystko miało więc rozstrzygnąć się w konkursie jedenastek. Trenowaliśmy je przed finałem, ale – jak wie każdy fan futbolu – rzuty karne to loteria. W pierwszych pięciu seriach wszyscy strzelali bezbłędnie. Pierwsza pomyłka przyszła w ósmej kolejce – do karnego podszedł Mathijs De Vos i nie trafił, a ja pogodziłem się już z porażką… jednak mój bramkarz, Lucas Panattieri, miał inne plany. Wybronił strzał gracza Ajaksu i wróciliśmy do gry. Chwilę później argentyński golkiper sam musiał wymierzyć sprawiedliwość w 11 serii – pewnie umieścił piłkę w siatce, by kilkadziesiąt sekund później złapać strzał bramkarza drużyny przeciwnej i utonąć w objęciach drużyny. Drużyny, która zwyciężyła w Lidze Mistrzów…

Jak wygrywać Ligę Mistrzów, to po takich właśnie emocjach.
Jak wygrywać Ligę Mistrzów, to po takich właśnie emocjach.

Jak zostałem menedżerem

Poczułem radość, spełnienie i ulgę. Nie ukrywam, że cel, który postawiłem sam przed sobą – wygrana w Champions League – urósł na przestrzeni 40. sezonów do niebotycznych rozmiarów. Każdy mecz w tych rozgrywkach mnie paraliżował i po latach niepowodzeń zawsze spodziewałem się najgorszego. Przez to trudno było mi cieszyć się tym, co sprawiło, że tak długo przy tej karierze wytrwałem. Football Manager jest bowiem najlepszym narzędziem do samodzielnego budowania narracji. Ja nie grałem w grę, ale byłem menedżerem Stali Brzeg. Piłkarze to nie zbiory statystyk, ale Dominik Krukowski, Radosław Lebioda, Mauro Mendez, Denis Polanc, Piotr Dzierbicki, Evan Lambert, Sampo Venäläinen, Tomek Brudnicki, Wojciech Wanat i setki innych, którzy przewinęli się przez brzeski klub na przestrzeni 40 lat w grze i dwóch w rzeczywistości.

Każdy z nich był i jest dla mnie – jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi – bliską osobą. Wszyscy dali mi piękne momenty, które pozwoliły przejść przez trudne momenty w życiu rzeczywistym, jakich na przestrzeni ostatnich 24 miesięcy nie brakowało. Pozostawili piękne chwile i mam nadzieję, że z rozrzewnieniem będę je wspominał nawet za dwie, trzy dekady. Football Manager stał się moją drugą pracą. Opowiadałem o niej żonie (skoro to wytrzymała, to przetrwa już wszystko!) i przyjacielowi w codziennych głosówkach wysyłanych na Messengerze. Mój fanatyzm osiągnął taki poziom, że najważniejsze dla klubu mecze rozgrywałem ubrany w – specjalnie kupioną na takie okazję – koszulkę Stali Brzeg.

Wiele osób pewnie puka się w czoło czytając tę opowieść. Dla równie licznej grupy FM jest zresztą synonimem nudnego arkusza kalkulacyjnego. W moim odczuciu każda kariera może okazać się jednak opowieścią od zera do bohatera, jakiej nie powstydziłby się świetny erpeg. Historią budowaną przeciwnościami losu, gdy przegrywa się awans w ostatniej minucie meczu lub odpada z pucharów po błędzie – będącego do tej pory w wybitnej formie – bramkarza. Swoje robi też oglądanie jak 16-letni wychowanek wyrasta na filar pierwszej drużyny, a wreszcie na jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Stopniowa wspinaczka na piłkarski Olimp i rozwój klubu w każdym jego aspekcie to natomiast już zlizywanie lukru z tortu, którego przysłowiową truskawką jest ten ostatni, celny rzut karny na Stadio Olimpico w Rzymie 28 maja 2061 roku.

Podobno wystarczy poświęcić 10 000 godzin, by zostać ekspertem w jakiejkolwiek dziedzinie. Może coś w tym jest, bo po 2000 godzinach z Football Managerem wciąż brakuje mi sporo.
Podobno wystarczy poświęcić 10 000 godzin, by zostać ekspertem w jakiejkolwiek dziedzinie. Może coś w tym jest, bo po 2000 godzinach z Football Managerem wciąż brakuje mi sporo.

To dopiero początek

Zrządzeniem losu okazało się natomiast to, że miesiąc po wygranym finale Ligi Mistrzów do użytku został oddany nowy stadion Stali – arena imienia… Tomasza Lubczyńskiego. Lepszej – bardziej łechtającej moje ego – klamry tej historii nie mogłem sobie wymarzyć. Z perspektywy czasu nie chodziło jednak o cel, ale o samą podróż w jego kierunku. Parafrazując Włodzimierza Szaranowicza – dzięki tej karierze żyłem życiem zastępczym. „Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło, ale miejmy nadzieję, że w sporcie będzie jakaś próba kontynuacji”. I tego sobie życzę, bo na drugą taką karierę nie mam co liczyć. Staleczka jest tylko jedna. A Football Manager to najlepsza/najgorsza(*) gra w historii.

(*) Niepotrzebne skreślić zgodnie z obecną narracją, tj. wynikami drużyny.


Czytaj dalej

Redaktor
Tomasz „Ninho” Lubczyński-Wojtasz

W CD-Action jestem od 2016 roku, wcześniej publikowałem m.in. w Przeglądzie Sportowym. W redakcji robiłem chyba wszystko – byłem sprzętowcem, prowadziłem działy info i zapowiedzi, szefowałem newsroomowi, jak i całej stronie. Następnie bezpieczną przystań znalazłem w social mediach, którymi zajmowałem się do końca 2022 roku, gdy odszedłem z CDA. Nie przestałem jednak pisać – wciąż możecie mnie więc czytać: zarówno na stronie www, jak i w piśmie.

Profil
Wpisów742

Obserwujących7

Dyskusja

  • Dodaj komentarz
  • Najlepsze
  • Najnowsze
  • Najstarsze