The Last of Us Part I PC. Komu potrzebna apokalipsa, skoro istnieją takie porty? [RECENZJA]
Wiele skopanych portów ostatnimi czasy widziałem, ale to, co się odwala w pecetowej wersji The Last of Us Part I, to zupełnie inna historia.
Dodam od razu, że mimo wszystko wykpiłem się stosunkowo niskim kosztem, bo ominęły mnie dziwacznie zdeformowane modele postaci, „kreskówkowe” włosy, wadliwie wyświetlane barwy i inne cuda, jakie można wypatrzeć na co bardziej spektakularnych screenach w sieci. Szwankowały „tylko” optymalizacja i stabilność, więc to właśnie je biorę pod uwagę, oceniając, niemniej wygląda na to, że potencjalnie możecie skończyć jeszcze gorzej.
Awaryjnie, ale pięknie
Czy optymalizacyjny armagedon ma zatem jakiekolwiek uzasadnienie w tym, co widać na ekranie? To dość złożona kwestia, dlatego odpowiem ukochanym przez wszystkich: „I tak, i nie”. W sprzyjających warunkach, a więc przy pięknym oświetleniu i w atrakcyjniej zaprojektowanych lokacjach, pecetowe The Last of Us potrafi nawet zaimponować. Obraz jest ostry jak nigdy wcześniej, swoje dodają też płomienie, refleksy na goglach, płytach polerowanego metalu itd. Duże wrażenie wywołują żywe emocje na twarzach postaci, nie tylko w trakcie filmików, choć wtedy naturalnie widać je najbardziej, ale też w czasie walki. Dzięki wyższej rozdzielczości (a w moim przypadku także mniejszej odległości od ekranu) bez trudu byłem w stanie wypatrzeć na obliczach wrogów strach, ból czy zaskoczenie. Ponadto wyśmienicie wypadają efekty postrzałów. Zawsze mówiłem, że TLoU ma jedną z najbardziej satysfakcjonujących strzelb w grach, a wersja PC tylko tę chorą satysfakcję podbija. Nie chcę tu wchodzić w zbyt drastyczne szczegóły, ale śrut posłany z bliskiej odległości robi masę bałaganu. I ten dźwięk. Uch.
Rzecz w tym, że na rynku jest sporo gier, którym również nie sposób odmówić urody, a działają przy tym nieporównanie lepiej, nawet jeśli w przeciwieństwie do The Last of Us mają do uciągnięcia otwarte, znacznie bardziej obciążające sprzęt światy. Przykładami niechaj będą choćby wspomniany Spider-Man czy Cyberpunk – owszem, w internecie narzekano na oba, ale na moim pececie sprawowały się bez zarzutu, a oceniać mogę przecież tylko to, czego sam doświadczyłem. Powiem tak: konkurencja w kategorii „Najbardziej skopana optymalizacja” jest ostatnimi czasy sroga (pozdrawiam „odświeżone” The Outer Worlds), lecz to, co dzieje się tutaj, zasługuje na medal. Z buraka. Dawno już nie musiałem szarpać się z grą tak bardzo jak w tym przypadku, choć na zdrowy rozum nic, co widać na ekranie, tego nie usprawiedliwia.
Ktoś ewidentnie pokpił sprawę i nie zamierzam udawać, że jest inaczej. Wiecie, co wydaje się w tym wszystkim najzabawniejsze? Za port odpowiada firma Iron Galaxy, czyli ci sami ludzie, którzy zafundowali nam przed laty legendarnie złe pecetowe wydanie Arkham Knighta. By nie być stronniczym, wypada jednak pewnie dodać, że zrobili też m.in. pecetowe Uncharted, a ono akurat wypadło w miarę przyzwoicie: wyglądało gorzej, ale przynajmniej okazało się stabilne.
Czekaliście tyle lat, poczekajcie jeszcze trochę
Przyznam, że nie do końca rozumiem też logikę stojącą za domyślnymi ustawieniami sterowania. Dlaczego, u licha ciężkiego, użycie apteczki wymaga sięgania lewą ręka przez pół klawiatury i wduszenia „7”? Prawej z myszy przecież nie podniosę, bo mnie w tym czasie ubiją. Próbował to ktoś w tej formie w ogóle ogrywać czy klawiszologię rozpisano na czuja i „niech się gracze męczą”? Oczywiście wszystko można sobie swobodnie poprzestawiać, więc nie jest to jakiś wielki problem, ale ja po dwóch czy trzech godzinach podpiąłem po prostu pada, do czego i was zresztą namawiam.
Czy polecam samą grę? Owszem, bo wciąż potrafi dać sporo frajdy. Sęk w tym, że zebraliśmy się tu głównie po to, by rozważyć jakość wersji PC, a ta – choć momentami wygląda bardzo dobrze – jest obecnie w niedopuszczalnym stanie, jeśli chodzi o optymalizację i stabilność. Ocena, którą widzicie poniżej, to więc próba uwzględnienia wszystkich tych składowych. Jedno jest pewne: nawet jeśli napaliliście się na przygody Joela i Ellie, poczekajcie z zakupem minimum kilka miesięcy, szkoda nerwów. Tym bardziej że premierowa cena (259 zł) i tak wydaje się mocno przesadzona, jak na tak leciwą produkcję.
PS To pewnie dość oczywiste, ale gdyby ktoś się zastanawiał, wersja PC zawiera fabularny dodatek Left Behind.
W The Last of Us Part I graliśmy na PC.
Ocena
Ocena
Czy warto było czekać 10 lat? Cóż, na samą grę być może, bo wciąż jest dobra, ale port to istna katastrofa, co bawi tym bardziej, że odpowiada za niego ekipa znana m.in. z niesławnego pecetowego Arkham Knighta. Co z tego, że w idealnych warunkach grafika niekiedy imponuje, jeśli optymalizacja woła o pomstę do nieba, a częściej niż zwrotami akcji gracz jest zaskakiwany wizytami na pulpicie? W dodatku to wszystko za „jedyne” 259 złotych… Ktoś tu sobie chyba stroi z nas żarty.
Plusy
- sama gra wciąż jest dobra
- w idealnych warunkach port wygląda wyśmienicie
- całkiem przyjemny polski dubbing, jak to często bywa u Sony
Minusy
- katastrofalna optymalizacja
- niska stabilność, regularne wizyty na pulpicie
- cena (259 zł) – zwłaszcza w stosunku do wieku gry i „jakości” technicznej portu
Czytaj dalej
Jestem wielbicielem turówek i wszelkiej maści erpegów: zarówno klasycznych, jak i współczesnych. Do tego zdeklarowanym zwolennikiem tytułów dla jednego gracza, przy czym od tej zasady istnieje jeden poważny wyjątek – World of Warcraft. W Azeroth przesiedziałem więcej godzin, niż chciałbym przyznać, raz ciesząc się każdą chwilą, kiedy indziej zrzędząc na czym świat stoi. Nie wyobrażam sobie dnia bez książki (niemal zawsze fantastyki), za to spokojnie obyłbym się bez kina i seriali. Z CDA związany jestem od 2011 roku.